Etyka w biznesie – wszyscy jesteśmy więźniami
Teoria gier to dynamiczna dziedzina matematyki, choć wciąż stosunkowo młoda. Ma już na swoim koncie kilka nagród Nobla, a jej odkrycia znajdują zastosowania praktycznie wszędzie. Jedną z metod badawczych jest budowanie tzw. dylematów. Są to sytuacje konfliktowe, w których bada się różne strategie postępowania, szukając oczywiście tej zwycięskiej. Kryterium jest… właśnie sukces. Wyliczony, na zimno. W aspekcie celu postawionego przed tym mini-cyklem artykułów tego właśnie nam trzeba. Sprawdzenia, jakie postępowanie sugeruje matematyka (czyli natura) dla osiągnięcia sukcesu i porównanie tego z postulatami/odczuciami etycznymi. Wspierają się te podejścia, czy wykluczają, oto jest pytanie… Im bardziej są ewentualnie sprzeczne, tym gorzej dla etyki, obawiam się. Matematyka da sobie radę. Jak powiedział najsłynniejszy hydraulik PRL, czyli Jan Kobuszewski w skeczu kabaretu Dudek, „praw fizyki pan nie zmienisz…”. W tym przypadku matematyki.
Kluczowym wnioskiem poprzedniego artykułu było stwierdzenie, że długoterminowo scenariusz nieustająco agresywny nie popłaca. Rachunek prawdopodobieństwa jest okrutnie jednoznaczny. Szczególnie w przypadku rosnącego biznesu, o coraz większej złożoności i uzależnionego od zachowań wielu graczy. W takich przypadkach (długoterminowość + skala) ciągła jazda po bandzie statystycznie prowadzi do upadku. Niektórym się uda, jak to w statystyce, ale będą to nieliczni. Każdy z nas samodzielnie podejmuje decyzję, czy też tak chce, na jakie prawdopodobieństwo i jakiego sukcesu chce stawiać. Ważna uwaga – to nie oznacza jeszcze, że matematyka wspiera etykę w 100%. To wciąż mogą być zachowania przestępcze. Celowo użyłem właśnie tego sektora gospodarki jako przykładu. Jednak chcąc nie chcąc nawet gangsterzy są skuteczniejsi stosując warianty współpracy i uwzględniając potrzeby innych interesariuszy. Czyli przesuwając się jednak od najzwyklejszego brutalnego bandytyzmu w kierunku bardziej cywilizowanego (z całym dystansem do tego stwierdzenia). To już zawsze coś. Matematyka w najprostszym nawet podejściu pomogła nam przefiltrować procesy i pozwolić zgrubnie ocenić strategie.
Na końcu wspomnianego poprzedniego artykułu postawiłem pytanie rozwijające:
na czym to baczenie na innych, ewentualna współpraca i interakcje z innymi uczestnikami rynku mają polegać?
Wracamy więc do matematyki i właśnie do teorii gier. Bardzo przydatne będą tutaj wyniki badań tzw. dylematu więźnia. Nie będę wdawał się w szczegóły założeń, choć z punktu widzenia matematyki to kluczowe; chętni znajdą je łatwo w sieci. Interesują nas wyniki. Nazwa dylematu bierze się stąd, że mamy dwóch więźniów siedzących w izolowanych od siebie celach. Żaden nie wie, co zrobi drugi, to kluczowe założenie. Mają dwa scenariusze. Pierwszy, to milczeć na przesłuchaniu, czyli przyjąć wariant współpracy z tym drugim, nie mając pojęcia, co on sam zrobi (doniesie na nas, czy będzie milczał). Drugi scenariusz, to donieść na współwięźnia. Wyniki obliczeń są tutaj proste i jednoznaczne. Cokolwiek nie zrobi ten drugi (milczenie lub donos), to dla nas scenariuszem zwycięskim jest… donos. Czyli granie tylko na siebie, bez współpracy. Taka to ta matematyka.
Czy dylemat więźnia jest takim oto sobie konceptem abstrakcyjnym? Otóż nie. Co chwilę pojawia się on w naszym życiu. A my musimy podejmować decyzje. Pierwszy przykład, to choćby doping w sporcie. Nie mamy pojęcia, czy nasz konkurent się szprycuje. Co mówi matematyka wedle dylematu więźnia? Ona mówi: bierz doping. Jeśli konkurent bierze, to wyrównałeś szanse. Jeśli konkurent nie bierze, to wygrasz z nim. Czy sama etyka może to przezwyciężyć? Hmm… Obserwując historię sportu (czyli ludzi), to poza etyką stawiałbym jednak na zwycięstwo technologiczne wykrywania nad braniem oraz nieuchronność, natychmiastowość i bolesność kary. Chyba jednak bardziej skuteczne. Jest jeszcze jeden niezwykle ważny czynnik pomocniczy, wręcz decydujący, ale o nim później.
Drugi przykład, to wyścig zbrojeń. Niby podpisujemy umowy, co wolno, a czego nie. Nie mamy jednak pojęcia, czy nasz domniemany przeciwnik w tajnych laboratoriach czegoś zakazanego nie knuje. Co mówi dylemat więźnia? Zakładaj tajne laboratorium i knuj. Jeśli oni to robią, to wyrównaliśmy szanse. Jeśli tego nie robią, to gdy przyjdzie co do czego, mamy przewagę. Tutaj oprócz etyki „zwykłej”, czyli jednostki dochodzi inny wymiar. Bo przecież dobro i przetrwanie „naszego” narodu jest wartością nadrzędną i nie można ryzykować tego przetrwania jakimiś umowami, których przestrzegania przez „tamtych” nie jesteśmy pewni. Proste? Proste. Jak staramy się temu zaradzić? Na przykład przez dodawanie do wyżej wskazanych umów paragrafów dotyczących możliwości kontroli po drugiej stronie. Ale jednak tylko we wskazanych miejscach, z pewnym wyprzedzeniem czasowym, więc i tak nie wiemy, czy gdzieś tam w górach lub pod górami lub na pustyni „oni” jednak nie knują. Umowy międzynarodowe zakazują nie tylko posiadania, ale i badań nad bronią biologiczną. Jakoś jestem dziwnie (nie)spokojny, że w kilku miejscach na świecie coś się musi w tej materii jednak dziać. Matematyka. No bo jeśli oni knują…
A w biznesie? O, tutaj jest tego na pęczki. Z oczywistych względów mamy marną wiedzę o planach konkurencji. Sami swoje plany przed nimi też przecież chronimy. Np. nie wiemy, czy oni zatrudniają w fabrykach dzieci, albo wylewają ścieki bez oczyszczania. Do tego gdzieś na drugim końcu świata, bo u nas już nie wolno. Z tych samych przyczyn, co powyżej nam opłaca się te dzieci zatrudnić i pieniędzy na oczyszczalnie nie wydawać. W tych dwóch przypadkach akurat wypracowaliśmy już całkiem niezłe sukcesy wynikające jednak z nacisków etycznych (dzieci) lub pragmatycznych (ścieki). Wprowadziliśmy też, zupełnie jak w przypadku wyścigu zbrojeń, systemy wzajemnej kontroli całego procesu od pozyskiwania materiałów, przez produkcję do sprzedaży (kontroli także przez uzgodnione instytucje zewnętrzne). Zajęło nam to wprawdzie około dwustu lat, ale zaczyna działać. Sam akurat też bardzo się z tego cieszę. Za to w codzienności biznesowej działamy permanentnie w sytuacji niewiedzy o poczynaniach/planach konkurentów, więc i regularnie docierają do nas informacje o zmowach rynkowych, łamaniu przyjętych zobowiązań itd. No bo jeśli oni (być może) knują, a my nie…
Na razie wygląda to dosyć słabo z punktu widzenia postulatów etyki, prawda? Postulaty postulatami, a tu klops. Matematyka mówi, żeby nie współpracować i grać tylko na siebie. Jeżeli dotrwałeś do tego miejsca i jeszcze nie zerwałeś się, by mnie rozstrzelać, udusić, zakopać i czołg na tym miejscu postawić, to mam dwie wiadomości. Pierwsza to przypomnienie – nie strzelaj do posłańca. Piszę o tym, co sugeruje sama natura. Druga wiadomość jest jeszcze lepsza. Całe szczęście jest rycerz na białym koniu, który zmierza na ratunek. A imię jego… matematyka. Bo opisany powyżej dylemat więźnia działa w sytuacji jednorazowej. Wtedy, gdy jutra nie ma (gra ma jedną lub znaną skończoną liczbę tur) i/lub kolejne decyzje podejmowane są bez wiedzy o wynikach poprzednich wyborów dokonywanych przez uczestników gry. Czy w biznesie są takie szczególne przypadki z brakiem jutra lub wiedzy o przeszłości? Tak, znamy je. Zacznę od przykładu historycznego. Oglądamy czasem westerny. Oprócz rewolwerowców występuje tam postać obwoźnego handlarza mikstur leczących wszystko (woda + pokrzywa, żeby gębę wykrzywiało), czyli oszust. Przyjeżdża taki do miasteczka, ładnie opowiada, sprzedaje, odjeżdża. Po jakimś czasie ludzie orientują się, że to psu na budę i raczej nic nie leczy. Dla sprzedającego nie ma to znaczenia, bo on już tam nie wróci. Jutra nie ma. Jego biznes istnieje tak długo, jak długo są wciąż nowe miasteczka do odwiedzenia, czyli występują wciąż nowi naiwni. Dziki Zachód to były ogromne tereny, więc biznes może trwać latami. A jeśli jeszcze ma się dobry bajer i skończyło parę kursów NLP…, to hulaj dusza. Gorzej, gdy oszukany i uświadomiony mieszkaniec trafi do innego miasteczka, a handlarz akurat tam przyjedzie. W najlepszym przypadku smoła i pierze, w gorszym lincz.
Nasze czasy świetnie kontynuują te tradycje. Przykład prosty, to super okazja w postaci ulicznej sprzedaży dwóch tubek pasty do zębów w cenie jednej. Interesujesz sprzedawcę jako klient tylko jeden raz. Kupiłeś, do widzenia, szuka kolejnych naiwnych, do Ciebie już nie wraca. Biznes istnieje tak długo, jak długo dociera do nowych naiwnych. A w wersji de luxe, to przecież nic innego, jak model piramid finansowych… To działa, a my dajemy się nabierać i będziemy dawać. W samych piramidach finansowych kluczem jest też dodatkowy czynnik – organizator (tylko on, my nie) najczęściej zdaje sobie sprawę, że liczba tur jest ograniczona i w odpowiednim momencie zwija biznes. Wręcz to planuje. A w takim przypadku cały czas obowiązuje system z jednorazowego dylematu więźnia, czyli wygrywającym scenariuszem jest brak współpracy, czyli oszustwo. Często chciwość organizatora zaślepia jego rozum (emocje! pamiętasz poprzedni artykuł?), robi o kilka rund za dużo i przez to wpada. Takiemu panu Madoffowi udawało się to przez wiele lat, bo dołożył do tego skuteczne techniki manipulacyjne (elitarność, ograniczona dostępność, rekomendacje itd.). Teraz ma 150 lat do odsiadki, a jego syn popełnił samobójstwo… Sam Madoff przy dobrym sprawowaniu może ubiegać się o zwolnienie po bodajże 108 latach.
Ogromna część biznesu, całe szczęście wręcz większość, działa jednak w innych warunkach. Jest jutro, bo chcemy wrócić do tych samych klientów. Jest przeszłość, bo konkurenci, klienci, ustawodawcy, skarbówka itd. pamiętają nasze poprzednie zachowania i od tej wiedzy uzależniają swoje kolejne ruchy względem nas. Do tego liczba tur jest nieograniczona, a przynajmniej jej nie znamy. Chcemy, żeby nasza firma trwała jak najdłużej. Daje to tzw. iteracyjny dylemat więźnia, czyli już nie jednorazowy. Poszukiwania zwycięskich scenariuszy dla takich założeń robiono na różne sposoby. Znalezienie odpowiedzi jest tutaj niezwykle ważne. Przecież to sytuacja opisująca całkiem dokładnie otaczającą nas rzeczywistość. Jednym ze wspomnianych sposobów było zbudowanie i napuszczenie na siebie… programów komputerowych działających według kilku konkretnych modeli. Po to, by się przekonać, który program, czyli model biznesowy, pozostaje zwycięski na polu bitwy. Oto podstawowe z nich:
– zawsze współpracuj (cokolwiek nie zrobią konkurenci); tzw. strategia naiwna
– zawsze graj tylko na siebie, czyli nigdy nie współpracuj; strategia wredna
– powtarzaj każdy ruch drugiej strony (oszukali, więc oszukaj, współpracują, więc współpracuj itd.)
– zaczynaj od współpracy, na współpracę reaguj tym samym, gdy cię oszukali, zemścij się w następnym ruchu i wróć do współpracy w kolejnym (czyli okaż siłę, a później wybacz i wróć do współpracy); strategia przyjazna i wybaczająca.
Napięcie rośnie, prawda…? Otóż scenariuszem zawsze sromotnie przegrywającym jest ten pierwszy. Cóż, idea nadstawiania drugiego policzka niezależnie od okoliczności jest piękna, ale prowadzi nas do niechybnej przegranej. Zaczynam się chyba domyślać, dlaczego wszystkie państwa, które mają wypisanych dobrych bogów w konstytucjach, czy na banknotach, utrzymują jednak armie i policje.
Dwa scenariusze przez długą część eksperymentu idą łeb w łeb. To model drugi (nigdy nie współpracuj) i czwarty (współpracuj, oszukany zemścij się, później wybacz do czasu następnej zdrady itd.). Przychodzi jednak moment, w którym jeden z nich odpada od ściany. Teraz możesz odetchnąć. W finale przegrywa ten wredny. Odpowiedź na pytanie, jak długo idą równo i w którym momencie wredny zaczyna przegrywać jest bardzo ciekawa. Tym ciekawsza, że spójna z wcześniejszymi przykładami biznesowymi. Otóż program wredny jest tak samo skuteczny, jak ten czwarty tak długo, jak długo… istnieją jeszcze przedstawiciele modelu pierwszego. Czyli dopóki jest kogo zjeść bezkarnie, bo zawsze nadstawi drugi policzek. Gdy wredni już zjedzą naiwnych, kończy im się paliwo i adieu. Drugie miejsce. Dla wielu srebrny medal to jednak wciąż całkiem atrakcyjna perspektywa na tym najlepszym ze światów. Stąd może pojawiać się choćby potrzeba istnienia regulatora rynku, bo jego sama niewidzialna ręka oczywiście zadziała dzięki matematyce, ale po co po drodze ma się polać tyle krwi?
Wniosek końcowy, czyli jaki model jest długoterminowo wygrywający:
– bądź przyjazny (współpracuj) – nie zdradzaj, dopóki Tobie tego nie zrobiono
– gdy zostaniesz zdradzony, okaż siłę i zemścij się adekwatnie (raz!)
– powróć sam do trybu współpracy, dając drugiej stronie szansę na to samo.
Znamy takie modele bardzo dobrze. Tyle że nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Gorący przykład, to relacje Unia Europejska/USA z Rosją po napaści tej ostatniej na Ukrainę. Najpierw sankcje ekonomiczne i polityczne, a później otwarcie drzwi do ewentualnej współpracy w rozwiązaniu problemu. Klasyka iteracyjnego dylematu więźnia. Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Choćby takich, jak zdefiniowanie zemsty „adekwatnej”, czyli takiej, którą druga strona poczuje i wpłynie to na jej dalsze poczynania. Ale zasada jest jasna. Na marginesie, dodatkowo jednej rzeczy jestem pewien. Nasi politycy nawet nie stali w pobliżu materiałów opisujących iteracyjny dylemat więźnia i końcowe wnioski. No i mamy w kraju, co mamy.
Co utrudnia, a często wręcz uniemożliwia działanie według wygrywającego scenariusza? Wiemy to już z wcześniejszych rozważań. Emocje. Czy w Izraelu i Palestynie nie ma mądrych ludzi, którzy znają matematykę? Jest ich bardzo wielu. A mimo to nie widać szans na porozumienie. Oczywiście pisząc „emocje” mam na myśli szerokie spektrum ich przyczyn. Choćby przywiązanie do symboliki, mitów założycielskich, wierzeń itd. Gdyby tam posadzić dwa programy AI (ich powstanie jeszcze przed nami), dogadałyby się w try miga. I ludzie przestaliby ginąć. Takie same emocje sprawiają zresztą, że my Polacy często zupełnie inaczej oceniamy politykę UE/USA wobec Rosji. Której to polityki zresztą nie gloryfikuję, bo często brak jej konsekwencji, gdyż prowadzą ją… ludzie. Podlegający emocjom, pułapce tu i teraz, mini interesom grup wpływu, czy też presji najbliższych wyborów.
A teraz obiecany powrót do kwestii dopingu w sporcie. Wspomniałem o nowym czynniku, być może decydującym dla tej materii. Otóż dawniej doping w sporcie podlegał prawom jednorazowego dylematu więźnia. Biorę, wygrałem zawody, kontrola nic nie wykryła, sprawa zamknięta, koniec, nie ma jutra, jest tylko tu i teraz. Ostatnimi laty reguły gry zmieniły się. Próbki się zamraża i jeszcze wiele lat później można je poddać ponownej kontroli. Już z wykorzystaniem najnowszych metod wykrywania zabronionych substancji. Nieistniejące wcześniej „jutro” wkroczyło do gry! Liczba tur wzrosła do nieograniczonej. Pojawiło się też „wczoraj”. Drugi raz cię złapaliśmy? No to wypadasz dożywotnio! Oznacza to ni mniej ni więcej, a właśnie zmianę paradygmatu z jednorazowego na iteracyjny dylemat więźnia. Efektem ubocznym jest rosnąca liczba medali zdobywanych przez Polskę na różnych imprezach rangi mistrzowskiej. Medali zdobywanych po latach, bo konkurentów dyskwalifikuje się za oszustwa dopingowe wykryte po długim czasie. Bycie uczciwym zaczyna być fajne (albo słabiej rozwiniętym technologicznie… :-).
Książkowy wręcz przykład ilustrujący opisane przez nas procesy dylematu więźnia w sporcie? Lance Armstrong. Dawniej siedmiokrotny zwycięzca Tour de France, dzisiaj zerokrotny. Zabrano mu wszystko, łącznie z pieniędzmi (no, częścią) i dobrym imieniem. I słusznie. Poza oczywistą oceną jego dopingowego procederu z punktu widzenia postulatów etyki, złamał on wszystkie trzy kluczowe zasady matematyczne wspomniane w tym i poprzednim artykule. Po pierwsze, był arogantem, dla którego inni ludzie byli tylko pionkami. Antagonizował innych uczestników swojej gry i tym samym zmniejszał prawdopodobieństwo sukcesu poszczególnych wyborów. Po drugie, nikt mu nie powiedział, że prawdopodobieństwa zdarzeń się mnoży i on wydłużał ciąg tych zdarzeń. Przez to jechał po bandzie ekstremalnych wyborów latami. Tymczasem bezwzględna matematyka wskazywała, że prawdopodobieństwo sukcesu całej kariery już jest bliskie zeru. Koniecznie chciał bić rekordy liczby zwycięstw w Tour de France, wystawiając się jednocześnie na światła wszystkich reflektorów. Po trzecie, nie zwrócił uwagi, że dylemat zdecydowanie zmienia się z jednokrotnego na iteracyjny. Pojawiło się i „jutro”, i „wczoraj”. Bardzo spektakularny upadek. Równie istotna lekcja dla naszego wywodu.
Na zakończenie przytoczę prawdziwą historię z ostatniego roku. Niech ona domknie wywód o etyce i matematyce. Przyjaciele zabrali mnie w Alpy, takie trudniejsze, więc mniej uczęszczane. Jeden z kolegów gdzieś pomiędzy 2.000 a 3.000 metrów wysokości zgubił portfel. Było tam całkiem sporo pieniędzy plus karta kredytowa, bo sam się zgłosił do roli tymczasowego płatnika wydatków bieżących podczas wyprawy. Mimo kilkukrotnych poszukiwań, nie udało nam się portfela znaleźć. Pocieszaliśmy się w taki oto sposób: na takie szlaki, w tych nieco wyższych i trudniejszych partiach, chodzi już specyficzna grupa ludzi, jest spora szansa, że zaistnieje coś na wzór solidarności grupowej i znalazca da znać. Czyli… przyjęliśmy założenia etyczne. Do tego wbrew matematyce. Bo to przecież nic innego, jak pojedynczy dylemat więźnia. Nie ma wczoraj, nie ma jutra, wysokie góry, anonimowo znajduję portfel, chowam, idę do domu. Czysty zysk przy zerowej możliwości poniesienia kary. Jakieś trzy miesiące później kolega otrzymuje wiadomość ze Szwajcarii: znalazłem pana portfel, proszę poradzić, jakim sposobem go zwrócić…
Tutaj nasuwa mi się myśl, która będzie jednym z motywów artykułu numer pięć (ten jest trzeci). Jeśli na początku „tylko” korzysta się z nadarzającej się okazji, to z czasem rośnie otwartość i pokusa na ich kreowanie. W tym toku myślenia przywołam m.in. Hemingwaya i Giulianiego.
Tyle mówi chłodna matematyka. Przypomnę i powtórzę – ona nie rozstrzyga, co jest etyczne. Za to wnosi bardzo istotne elementy do naszego procesu decyzyjnego. Pod warunkiem, że się te elementy pozna. Na samym końcu i tak każdy z nas podejmuje osobistą decyzję. O tym, czym obarczone są te decyzje, na ile są „oczywiste” oraz osadzone w naszym „ustalonym i niezmiennym” systemie wartości będzie następna część, czyli czwarta.
PS W tym wszystkim okazuje się, że bardzo przydają się media społecznościowe. One pomagają w błyskawicznym i masowym przepływie informacji. Choćby o złych produktach, usługach, zachowaniach w biznesie. To bardziej bomba atomowa, niż skalpel, która boleśnie uświadamia nam wszystkim, że było wczoraj i będzie jakieś jutro. Jak każdą broń, tak i tę wykorzystać można i dla dobrych, i dla niecnych celów. To ogólnie znana rzecz. Ale dla zamiany jednorazowego dylematu w iteracyjny media społecznościowe bardzo są pomocne.
Powiązane wpisy
Czego nauczyła mnie porażka Świątek w Wimbledonie?
Mnie osobiście, jako Dariusza U.? Niczego. Wystarczająco dużo naprzegrywałem się w życiu, żeby jeden z setek meczów tenisowych mógł wnieść jeszcze coś szczególnego. Ale… tak, jest pewne ale. Na tej
R. Noll, „Kult Junga”, recenzja
Najkrócej – świetnie udokumentowana, równie świetnie napisana, trzeba znać. Zarówno dla wyznawców Junga (tych może zaboleć…), jak i dla tych, którzy mają go za spekulatywnego okultystę (tutaj lokuję się także
Jaja kobyły, czyli nazwiska nie grają
Przeszłość jest ważna? Pewnie że jest. Zawodowa przeszłość uwiarygodnia nasze dzisiejsze cele. Powiedz mi, co i gdzie osiągałeś, to uchylę drzwi do rozmowy o współpracy. Sam też to stosuję w