Skuteczne CV (i nie tylko), czyli anty-Barnum
Popularność artykułu „CV jak horoskop, czyli efekt Barnuma” przerosła moje najśmielsze oczekiwania. Ma on już ponad 10.000 czytelników i liczba ta systematyczni rośnie. Jest to jasny sygnał, że mimo pozornej banalności (niemal każdy pisze CV i to kilka razy w życiu), temat jest żywy i… wciąż można do niego podejść w oryginalny sposób. Otrzymałem też sporo sygnałów z sugestią, by odważyć się rozwinąć post i po mocnym wejściu, jak nie pisać CV przejść do sugestii, jak to robić można. W tym wypadku wyzwanie jest znacznie większe, bo z pisaniem CV jest jak z piłką nożną albo gotowaniem – każdy jest ekspertem… Jednak są zasady, które sprawiają, że mamy skuteczne CV, albo zniechęcające.
Zacznijmy od pytania pozornie najprostszego z najprostszych – po co piszemy CV? Otóż na pewno nie po to, by dzięki niemu dostać pracę. To dosyć powszechne uproszczenie. Nawet w skeczu naszego popularnego kabaretu wyjaśnia się, że tłumaczenie sformułowania Cirriculum Vitae na polski, to… „nie mam roboty”. Nikt jednak nie dostanie pracy za CV. Ono służy tylko i aż temu, by zaproszono nas na spotkanie i to tam się dopiero wygrywa (albo i nie). Tam się też zresztą dowiadujemy szczegółów, które nam pozwolą podjąć ostateczną decyzję, czy naprawdę chcemy tę pracę. Bo po wstępnej lekturze opisu stanowiska (my) oraz CV (pracodawca) obie strony są zaledwie na poziomie umawiania się na randkę w ciemno. Powtórzmy więc, bo warto zapamiętać – CV jest po to, by zaproszono nas na spotkanie. Ten wniosek niesie niezwykle ważną konsekwencję, która powinna być naszym nieustającym motywem przewodnim. Skoro ktoś ma nas zaprosić, to… istnieje czytelnik naszego CV! Banalne? O, nie! Jakże często zapominamy, że CV piszemy dla czytelnika, nie dla siebie. Czytelnika, który ma tak samo mało czasu, jak my. Czytelnika, który często nie jest zawodowcem w dziedzinie analizy informacji (a nawet jak formalnie jest, to a nuż dzisiaj ma słabszy dzień). Czytelnika, któremu trzeba pomóc zrozumieć nasz przekaz jak najszybciej. Czytelnika, który lepiej, żeby nas polubił, zamiast się zdenerwował męczarniami nad interpretacją „co poeta miał na myśli?”. Nadal banalne? Oj, chyba już mniej. W tym momencie wiemy już, po co piszemy CV (zaproszenie) i że piszemy je dla kogoś, kto nie siedzi w naszej głowie i będzie wiedział tylko tyle, ile mu podamy na papierze i pozostawiony sobie zinterpretuje to po swojemu.
A teraz bardzo zła wiadomość – nie ma „idealnego” wzoru CV. Koniec, kropka, howgh. Jeśli ktoś w to wierzy, niech porzuci nadzieje. Unia Europejska kiedyś próbowała stworzyć uniwersalny wzorzec i wyszedł z tego potworek. Gdy otrzymuję dokument z logiem Unii (już bardzo rzadko, na szczęście), to od razu bolą mnie zęby. Wiem, że będę się przebijał przez za wiele stron źle zorganizowanych informacji jak maczetą przez dżunglę. Wiadomość, że nie ma idealnego wzoru ma jednak także swoją dobrą stronę – nie istnieje nigdzie żaden czarodziej rynku pracy, który posiadł wiedzę tajemną i w swoim laboratorium zrobi to dla nas i, co gorsza, za nas. Znam ludzi, którzy płacili zagranicznym firmom konsultingowym za napisanie ich CV, a potem byli zdziwieni, że nadal nie ma przełomu w ich karierze. Nam jest potrzebne CV po prostu wystarczająco dobre, a nie idealne (które, jak wspomniałem, nie istnieje). To da się zrobić samemu. Należy sie za to kierować kilkoma fundamentalnymi zasadami komunikacji, a nie dziesiątkami mniej lub bardziej sensownymi radami szczegółowymi (przeważnie mniej…), których internet pełen.
No dobrze, ale wróćmy do pisania, bo na razie przed nami wciąż pusta kartka (pewnie raczej monitor). Zanim w ogóle zaczniemy stukać w klawiaturę odróbmy najważniejszą lekcję – zastanówmy się i zapiszmy to sobie na kartce (tak, teraz na kartce, to celowy zabieg), jaki jest mój cel zawodowy. To musi być proste, precyzyjne i maksymalnie dwuzdaniowe sformułowanie. Takie, że każdy kto je usłyszy, łatwo je zrozumie i zapamięta. Wtedy, wciąż na kartce(!), rozpisz, co z Twoich doświadczeń sprzyja temu celowi, a co jest obojętne i go tylko zaciemnia. CV to nie jest zbiór wszystkiego (bo może się komuś przyda, a ja takie fajne rzeczy robiłem, mimo że kupy się to nie trzyma…). To powinien być klarowny przekaz „celuję w to i to, a poniżej przedstawiam mierzalne dowody, że do tego się nadaję”. Można to sprowadzić do prostej wskazówki – nawet najbardziej zmęczony, czy niezorientowany czytelnik ma się jednoznacznie domyślić, kim jesteśmy i kim chcemy być. A żeby się nie musiał domyślać, można mu to jeszcze wprost na samej górze napisać (byle prosto, krótko, precyzyjnie i zrozumiale). Nie warto oddawać interpretacji czytelnikowi. Powtarzam – pomóż odbiorcy. CV to nie magazyn towarów wszelakich, tylko przewodnik uzasadniający sens Twojego celu zawodowego. To my mamy wykonać pracę, żeby czytelnikowi było łatwo i żeby nie kombinował, a nie odwrotnie.
Przykład – znajomy menedżer przeszedł przez kilka bardzo odmiennych rodzajów pracy. Niemal identyczne okresy spędził pracując w uczelni, potem zarządzając produkcją, a następnie sprzedażą. Konstruując CV wyszedł z założenia, że skoro okresy były identyczne, to musi im poświęcić tyle samo miejsca w dokumencie (bo wszędzie działy się przecież ważne rzeczy). Jakież było jego zdziwienie, gdy usłyszał, że czytelnik nie ma pojęcia, kim on jest i w co mierzy. W razie prowadzenia rekrutacji w dowolnym z trzech wymienionych obszarów rekruter na pewno zacząłby od zapraszania klarowniejszych kandydatów. To zbyt ryzykowne, by inwestować na początku czas w hipotezy zbyt wątpliwe (wiadomo, rekruterzy to zło wcielone i „wszystko przez nich”, ale takie znowu gapy to oni nie są…). Zasada taka sama, jak w brydżu – przeważnie gramy wariant rozkładu kart na największe prawdopodobieństwo sukcesu. Następnie zadałem znajomemu pytanie, czy wie, gdzie chce się rozwijać. Odpowiedział „oczywiście! to sprzedaż, a do uczelni i produkcji nie chcę wracać!”. Aha, no to teraz mówisz jak człowiek. Konsekwentnie przekonstruował CV. Okres zarządzania sprzedażą zajął wtedy najwięcej miejsca i został wypełniony konkretami (liczby, mierzalne sukcesy, przypadki itd.). Z kolei z okresów pracy w uczelni i produkcji wyodrębnił tylko te elementy, które wspierały tezę „jestem sprzedawcą”, świadomie rezygnując z zamulaczy, choćby nawet intelektualnie zajmujących. Oczywiście te dwa opisy (produkcja, uczelnia) stały się też fizycznie krótsze. W efekcie powstał dokument klarownie i prawdziwie potwierdzający, z kim mamy do czynienia – człowiekiem sprzedaży. Wszystko jednak musiało się zacząć od kroku „określ swój cel zawodowy zanim zaczniesz pisać”. Wpierw myśleć, potem działać. Mogę jeszcze tylko dodać, że ów menedżer żył potem długo i szczęśliwie, czyli po prostu zarządza sprzedażą… (ale nie chcę wymyślać jak w amerykańskich poradnikach, że James/Henry/Mary natychmiast dostali pięć ofert życia, a teraz są milionerami na pozycji CEO, a żona/mąż kochają ich jeszcze bardziej i jeżdżą Ferrari; takie cuda to tylko w poradnikach, tych amerykańskich szczególnie :-).
W tym miejscy mógłbym już praktycznie zakończyć pisanie anty-Barnumowego poradnika, bo wiemy już po co / dla kogo / pod jaki cel zawodowy tworzymy skuteczne CV. Jeżeli tylko cały czas (czyli wręcz pisząc każdy wyraz, każdą liczbę, opisując każdy sukces) podporządkowujemy się tym trzem paradygmatom, to reszta jest tylko kwestią techniczną stworzenia schludnego dokumentu bez dziwactw.
Ponieważ te kwestie techniczne niosą ze sobą jednak szereg pułapek i mitów (czasem wręcz tychże dziwactw), to pozwolę sobie zająć się także nimi. Ale to… już w kolejnej części postu, czyli wkrótce.
Podsumowanie
– skuteczne CV jest po to, by zaproszono nas na spotkanie, nic więcej
– istnieje czytelnik naszego CV, czytajmy jego oczami
– nie ma idealnego wzoru CV
– określ swój cel zawodowy i jemu podporządkuj zawartość CV
– CV to nie magazyn towarów wszelakich, tylko przewodnik dowodzący sensu Twojego celu zawodowego. Umieszczamy to, co wspiera nasz cel zawodowy, reszta do kosza.
Banalne? No to zajrzyjmy teraz do swojego CV…
Powiązane wpisy
Networking – klucz uniwersalny, czy marny wytrych?
Networking to słowo bóstwo. Tak, jest bardzo ważny. Ba! Wręcz kluczowy. Z jakimkolwiek zagranicznym kolegą po rekruterskim fachu bym nie rozmawiał, na pytanie „jak najczęściej znajduje się u was pracę?”,
Dyskusja: co zrobić zanim dostaniesz piany?
Linkedin jest wspaniałym medium do obserwacji dyskusji. Czasem to nawet ciekawsze niż sam w nich udział. Nie o popcorn i uciechę widza czekającego na krew chodzi. Bardziej o obserwację stylu
Jak koledzy pokory w pisaniu mnie nauczyli
Pisać lubiłem od zawsze. W latach 90. z przyjacielem pisaliśmy artykuły o naszej ówczesnej pasji zawodowej – o wozach bojowych. Byliśmy z tego naprawdę nieźli. Całkiem szybko (za szybko) nawet