Ciało, czyli dlaczego nie pojedziemy szybciej

Ciało, czyli dlaczego nie pojedziemy szybciej

Poprzednie dwa artykuły „autorefleksyjne” dotyczyły naszych relacji z obszarem „PRACA”. Dzisiaj przejdziemy do drugiego z czterech obszarów pokrywających całą naszą aktywność, czyli „JA”. Nie będę próbował wymyślać koła od nowa i podążę oczywiście za starożytnymi wskazując trzy zagadnienia szczegółowe: Ciało, Umysł, Duch. Łatwo się też domyślić, że będzie to seria trzech publikacji. Oto pierwszy – Ciało.

Wiele już razy zostałem przyjemnie zaskoczony przydatnością swojego technicznego wykształcenia w objaśnianiu i interpretacji codzienności biznesowej. Pewnie takie refleksje odnośnie przydatności swoich studiów mają wszyscy regularnie praktykujący autorefleksję (czy to ekonomiści, psychologowie, historycy itd.), ale ja oczywiście mogę mówić tylko za siebie. Branża techniczna dostarcza mi po prostu wielu przydatnych porównań i metafor pomagających analizować, zrozumieć i opisać rzeczywistość. Okazuje się zresztą, że te porównania i metafory są powszechnie zrozumiałe i akceptowane.

No to zacznijmy od zagadki: co ogranicza prędkość pojazdów terenowych? Z doświadczenia śmiem przypuszczać, że całkiem sporo ludzi odpowie „silnik”, czyli element napędzający cały mechanizm. Tymczasem jest to nieprawda. Elementem ograniczającym prędkość pojazdów terenowych nie jest silnik, tylko zawieszenie – w uproszczeniu wszystko to, co znajduje się między kołem a podwoziem. Silniki są dzisiaj wystarczająco mocne, ale gdy koło kilka razy rąbnie na nierównościach w podwozie, a kierowca głową w sufit, to największy twardziel zdejmie nogę z gazu. Skąd potrzeba tej opowiastki w tym akurat miejscu? Ano stąd, że ogromna większość publikacji i wystąpień refleksyjno-motywacyjnych koncentruje się na silniku, czyli naszej woli i psychice. Oczywiście, to niezwykle ważne i bez tejże mocy ani rusz. Za to po odpaleniu i wejściu na obroty dobrego silnika, czyli uruchomieniu naszej woli działania, bez równie dobrego zawieszenia długo i daleko nie pojedziemy. Bo przecież o długi dystans nam chodzi (życie wręcz), a nie pojedynczy zryw i powrót do bazy. Słabość ciała będzie tym elementem, na którym polegniemy. Ciało ma nas wspierać i pozwalać działać wedle potrzeb we wspomnianych na początku czterech obszarach naszej aktywności (Praca, Ja, o dwóch dalszych kiedy indziej). Okażmy mu więc szacunek i nauczmy się obsługiwać nie gorzej niż własny samochód. Zamknę ten wstęp jeszcze jedną metaforą pojazdową, która go świetnie ilustruje. Francuski generał Brocard, naciskany przez przełożonych w 1941 roku, by z poświęceniem rzucił swoją dywizję do walki, skwitował to krótko: z poświęceniem, czy bez – bez paliwa czołgi nie pojadą.

Pora wrócić do naszej codzienności. Wiemy, albo przynajmniej przeczuwamy, że bez współpracy z ciałem nie damy rady. Co to fizycznie oznacza? Czy konieczność studiowania fizjologii, znajomość złożonych długoterminowych diet, wielostopniowych programów treningowych i konieczności rozprawiania w towarzystwie o tych kwestiach? Ufff… na szczęście wcale nie. To zostawmy pasjonatom (i celebrytom, których w biznesie też trochę jest). Każdy ma do tego prawo, ale nie ma przymusu. Zakładam, że my to z tych zwykłych ludzi. Auto ma nas zawieźć tam, dokąd chcemy, ale bez potrzeby pucowania irchową ściereczką aluminiowej felgi przez pół dnia.

Skupmy się więc na funkcjach bazowych i ich właściwej obsłudze. Będą tylko trzy. Pierwszą jest sen. Tak, po prostu sen. Zakładam, że każdy z nas sypia, ale czy każdy z nas ma swoje odpowiedzi na kilka podstawowych pytań w tej materii, śmiem wątpić. Oczywiście mnie samemu także zeszło ładnych parę lat zanim zacząłem sobie (teraz także innym) te pytania zadawać i znalazłem własne odpowiedzi, które czynią życie prostszym i wydajniejszym. Pytanie wyjściowe: czy wiesz, ile godzin snu potrzebujesz? Nie, ile godzin snu potrzebuje człowiek w ogóle, czy też Napoleon (ten ponoć mało), ale ile potrzebujesz TY, by sprawnie egzystować. Np. sześć, siedem, czy osiem godzin? Jeśli w tej chwili natychmiast udzieliłeś sobie odpowiedzi, to dopytam – a skąd wiesz, że to właściwa odpowiedź? Bo to, ile sypiasz teraz tłumacząc sobie, że tak musi być (bo domknięcie kwartału, bo budżetowanie, bo praca taka, bo zadania, bo dzieci, bo to i tamto) wcale nie musi być prawdziwe. Sprawdzałeś to, analizując i porównując swoją wydajność w różnych okresach? No bo jeżeli odpowiadasz na zasadzie „jestem pewien i tyle”, to zalecam jednak powrót na pole startowe.

Kolejne pytanie: jaki jest Twój naturalny rytm dobowy? Gdzie jest jego środek ciężkości z największą wydajnością, a kiedy snujesz się nieprzytomny i przeczytanie paru zdań ze zrozumieniem graniczy z cudem? To ma znaczenie, bo te sześć/siedem/osiem godzin warto właściwie umiejscowić. Nawet jeśli formalnie liczba godzin w łóżku będzie właściwa, to podana w sprzeczności z naszym preferowanym cyklem, różnicy nie zrobi. Po co być porannym lub wieczornym zombie i faszerować się kawą, czy napojami pobudzającymi… („no bo ja to jak rano kawy nie wypiję, to taki nieprzytomny jestem, ojej”). Być może wystarczy właściwie dla siebie samego połączyć dzień z nocą.

Trzecie senne pytanie: w jakich warunkach śpię najlepiej? Chodzi o temperaturę, stopień izolacji od otoczenia, rodzaj łóżka i pościeli oraz czynności poprzedzające sen – dokańczanie pilnego (innych przecież nie ma) raportu + kiełbasa wyrwana w pośpiechu z lodówki, czy też oczyszczenie umysłu lekturą, muzyką, medytacją, spacerem? Sprawdzaj, porównuj, sprawdzaj ponownie. Warto znać swoje ciało i współpracować. To trochę, jak z naszą planetą – wpierw ją z dumą ujarzmialiśmy przez stulecia, by zrozumieć, że nie o ujarzmianie chodzi, a o współżycie.

Czwarte i ostatnie senne pytanie: gdy już wiesz, ile snu potrzebujesz, w jakim rytmie dobowym i w jakich warunkach, to… czy dostarczasz to regularnie swojemu ciału? Oj, obawiam się, że teraz to już zabolało, co? A czasy dzisiaj całe szczęście takie, że rozliczają nas coraz bardziej z zadań niż godzin. Coraz częściej więc pojawia się możliwość regulowania swojego wysiłku. To sprzyjająca okoliczność. Weź ją w swoje ręce, przejmij dowodzenie. Przynajmniej sprawdź, co i jak często jest możliwe. No bo jeśli nie codziennie, to przynajmniej regularnie, traktując każdy inny stan jako odstępstwo. Całe szczęście także z wiekiem masz coraz większy wpływ na swój dzień. Mówisz, masz. Milczysz, też masz, tyle że zawał.

Fachowcy od fizjologii na pewno mogą dodać jeszcze szereg innych istotnych elementów dotyczących jakości snu. My zacznijmy jednak od rzeczy fundamentalnych. Takich, nad którymi możemy samodzielnie sprawować kontrolę, choćby od jutra. Wystarczy zadać sobie powyższy startowy pakiet czterech sennych pytań, znaleźć własne odpowiedzi i odzyskamy istotną część kontroli nad własnym życiem. Czołgi zaczną tankować. Oczywiście, są w życiu każdego żółwia okresy, gdy nici z takiego działania. Pod warunkiem, że są to właśnie tylko okresy, które uważnie obserwujemy. Jeśli taki okres trwa rok za rokiem, a my systematycznie zażywamy na przemian kawę, energetyki, środki nasenne, środki pobudzające i masę innego zastępczego śmiecia, to jedziemy w dół po równi pochyłej. Jeżeli jeszcze dzieje się to w wieku trzydziestu paru lat, to robi się już groźnie. Bo później luźniej nie będzie. Zapewniam, że będzie coraz intensywniej, a kawa nie robi się coraz mocniejsza, by za tym nadążyć. Krótkie podsumowanie: ile godzin snu potrzebujesz, jaki jest Twój rytm dobowy, jakich potrzebujesz warunków snu, czy postępujesz wedle tych potrzeb. Tylko tyle i aż tyle.

Ostatnia uwaga – odpowiedzi na powyższe senne pytania zmieniają się w czasie. Co było właściwe, gdy mieliśmy 30 lat, może inaczej działać po 40 itd. Co jakiś czas weryfikuj aktualność swoich odpowiedzi.

Drugą funkcją bazową jest jedzenie. Zakładam, że jak spać, tak i jeść musimy wszyscy (może oprócz zakochanych, ale też tylko do czasu). Znowu zacznę od bardzo dobrej wiadomości – nie chodzi mi o żadne diety, liczenie kalorii i takie tam. Ustaliliśmy, że jesteśmy zwykłymi zabieganymi ludźmi. Sam nie mam i wcale nie potrzebuję mieć pojęcia, które to te węglowodory, a które węglowodany, co siedzi w ziemniakach, co w ryżu, a czego nie wolno ruszać pod żadnym pozorem (a niby dlaczego, jeżeli lubię i nie jadam tego łopatą?). Zacznę od rady najważniejszej z ważnych, nawet jeśli profesjonalni dietetycy mnie obśmieją za amatorskie podejście. Tak, ono jest amatorskie, ale za to skuteczne na poziomie podstawowym. Radę tę znam od dawna, choćby z jednego z fantastycznych skeczów kabaretu Dudek. Potem o niej zapomniałem i życie mi ją przypomniało w niezwykle bolesny sposób, gdy byłem odpowiedzialny za start-up firmy. Rada brzmi – raz dziennie coś ciepłego. Oczywiście, przynajmniej raz dziennie. Oczywiście, chodzi o jedzenie, nie kawę. Co więcej, chociaż jeden posiłek, najlepiej właśnie ten ciepły, należy zjeść nie w biegu, nie przed komputerem i bez rozmów telefonicznych. Dobrze jest wykorzystać ten czas na oderwanie się od bieżących kwestii. W zależności od charakteru pracy i nas samych wybierzmy jeszcze wariant, czy chcemy zjeść w samotności, czy właśnie wykorzystać to na rozmowę. Spokojną, właśnie oderwaną od tychże bieżących kwestii. Dzięki temu nie tylko dajemy ciału, co mu się należy (spokojny ciepły posiłek), ale jeszcze czyścimy umysł przez zajęcie go czymś odmiennym od nawały wciąż atakujących nas impulsów. Wokół nas jest tylu mądrych i ciekawych ludzi, z którymi warto zjeść lunch. Nie musi to koniecznie być Twój dostawca, czy klient. Powtórzę – przynajmniej raz dziennie daj ciału i sobie normalny ciepły posiłek, zjedzony na siedząco, a umysł niech oderwie się od spraw bieżących. Nie mów, że się nie da… Też byłem ze stali, niezniszczalny, aż mnie wywiozła karetka, do tego w Wigilię (chyba żebym lepiej zrozumiał lekcję), co naraziło moich najbliższych na dodatkowy stres. Później inaczej zorganizowałem swoje dni. Także dzięki wsparciu fantastycznych ludzi wokół mnie, którzy po prostu brali mnie za fraki i wyciągali na lunch, gdzie rozmawialiśmy o muzyce, filmach, książkach, podróżach itd. Czy pracowałem mniej? Absolutnie nie! Po prostu mądrzej. Przypomniałem sobie, że bez paliwa czołgi nie pojadą. Po zatankowaniu stać mnie było dużo więcej. Da się.

Druga rada posiłkowa – zjedz normalne śniadanie. Co znaczy normalne? Już się domyślasz, oczywiście. Najlepiej na siedząco, w towarzystwie bliskich lub ciekawego człowieka. Nie o biesiadowanie tu chodzi. Wystarczy pół godziny. Jeśli nie codziennie, to rzadziej, ale… systematycznie. Dzisiaj mamy wiele możliwości zjedzenia zwykłego śniadania także „na mieście”. Odkryłem w tym rewelacyjną okazję do poszerzania kręgu znajomych, umacniania znajomości istniejących, wzbogacania się intelektualnego lub po prostu profesjonalnego otwierania dnia. W odwodzie mamy często choćby firmową kuchnię, więc usiądź, porozmawiaj, posmakuj chwilę (oprócz kanapki przed komputerem) zanim ruszysz sprintem w dzień. A potem wyluzuj na chwilę przy wcześniej wspomnianym „raz dziennie czymś ciepłym”, a potem wyluzuj przynajmniej jeszcze raz przed snem. Oprócz dostarczania organizmowi paliwa, stosujesz wtedy zmienny rytm dnia i zaangażowania umysłu, zbawienny dla tego ostatniego. Powtórzę – nie mów, że się nie da… Bo jeżeli się nie daje przez cały rok, to znaczy, że albo jesteś w złym miejscu (uciekaj!), albo jesteś niewłaściwie zorganizowany i przeprowadzasz samobójstwo na raty. Oba scenariusze wymagają interwencji. Nie czekaj, aż coś się zmieni. Samo się nie zmieni.

A co z tymi węglowodorami i węglowodanami? Życie nam sprzyja. Większość serwowanych dzisiaj lunchowych posiłków ma jakąś wewnętrzną logikę i jest przygotowywana sensownie. Inni pamiętają za nas o tych weglocośtam, witaminach i kwasach. Jeżeli tylko nie mylimy posiłków z deserami (tiramisu to deser, a kawa to napój, nie lunch…), pamiętamy o zwykłej różnorodności (ha ha, patrz Morgan Freeman i pierogi…) i stosujemy zasadę łyżeczką-nie-łopatą, to raczej będzie ok. Szczególnie jeśli dokładamy do tego wcześniej opisane gospodarowanie snem. Krótkie podsumowanie: raz dziennie coś ciepłego w spokojnych warunkach, normalne śniadanie, różnorodność, umiar (łyżeczka-nie-łopata), zmienny rytm dnia dzięki posiłkom, nie jeść dużo przed snem. Zero ideologii, prostota i użyteczność. Tutaj nawet nie ma czego zapamiętywać, tak jest to intuicyjnie zrozumiałe. Tylko tyle i aż tyle.

Trzecia i ostatnia funkcja bazowa – aktywność fizyczna. Tutaj też same dobre wiadomości na początek. Życie naprawdę może być proste. Po pierwsze to, że sprawni fizycznie żyją dłużej i intensywniej jest dowiedzione statystycznie. Każdy z nas sam więc niech sobie odpowie na pytanie, czy woli żyć dłużej i móc sobie pozwolić na więcej. Wolna wola. Po drugie, wcale nie musimy dołączać do klubu biegających pół- i całe maratony, przerzucających setki ton w siłowni lub iron-manów. Znowu – to zostawmy trzem grupom ludzi: pasjonatom (tym prawdziwym, mój szacunek); tym, którzy czego się nie tkną, to muszą walczyć, jakby w pracy i w domu mieli za mało stresu i wysiłku (ale szachy jakoś zwykle omijają…) oraz tym, którzy coś robią, bo inni też to robią i tak wypada (no i trzeba o tym dywagować w towarzystwie). My jak zwykle początkowo wolimy koncentrować się na rozwiązaniach prostych, pragmatycznych i służących osiągnięciu swojej osobistej harmonii. Punktem odniesienia tej harmonii jesteśmy my sami, a nie inni. Jedną z mądrzejszych rad w tym duchu usłyszałem podczas wizyty w fińskim ośrodku przygotowań olimpijskich: wysiłek fizyczny co drugi dzień, około pół godziny, a główne kryterium, to żebyś się spocił; nie zajeżdżaj się na siłę, a co robisz (bieganie, pływanie, taniec, rower, spacer, gimnastyka itd.) zależy od Twoich preferencji i możliwości. Masz mieć przy tym radość. Rób to, co lubisz, a nie to, co inni lubią (albo mówią, że lubią). Czyż może być prostszy model utrzymywania organizmu na wystarczająco dobrym poziomie sprawności? Lata mijają, a słyszę od fachowców zewsząd wciąż tę samą radę – co drugi dzień, około pół godziny, spocić się, rób to co lubisz. Coś więc musi w niej być. Dodatkowe sugestie z mojej strony są następujące:

sprawdź, jaka pora dnia najlepiej pasuje Twojemu organizmowi na taki wysiłek (w moim przypadku to wieczór, by dodatkowo zmyć z umysłu stres nagromadzony przez cały dzień. Rano nie po to budzę się wyspany, by od razu się pocić przed pójściem do pracy. Ale to tylko mój osobisty model, Ty znajdź swój),

sprawdź, czy wolisz podczas wysiłku być sam, czy z kimś (w moim przypadku sam, chcę pomilczeć, bo w pracy mam wystarczająco dużo rozmów, a do tego jestem introwertykiem. Ty znajdź swój model),

sprawdź, czy możesz ten czas dodatkowo wykorzystać (ja słucham muzyki, która dostarcza mi silnych przeżyć i dodatkowo wchodzę w tryb intensywnego myślenia na zadany sobie temat, czasem wręcz na podobieństwo mantry. Dzięki temu po tych trzydziestu minutach jestem odnowiony fizycznie i psychicznie. Zmęczony, ale nie wyczerpany. Szczęśliwy. A jakie fantastyczne i czasem wręcz przełomowe pomysły mi przychodzą wtedy do głowy… Ty oczywiście znajdź swój model).

Nim sam doszedłem do powyższych pytań i znalazłem swoje odpowiedzi, minął ponad rok. To za długo. Działałem po omacku, popełniałem klasyczne błędy, a jednym z nich było zwiększanie częstotliwości i intensywności wysiłku no bo czuję, że mogę więcej (tylko po co?!). Byłem w drugiej z trzech wymienionych wcześniej grup ludzi (ale w szachy umiem grać). Zamiast poprzestać świadomie na rozwiązaniu wystarczająco dobrym, szukałem granicy. No i znalazłem… Kolana powiedziały dosyć i… musiałem zrobić pół roku przerwy. Dopiero wtedy zacząłem myśleć. Teraz po prostu co drugi dzień biegnę swoje pięć kilometrów przy muzyce i własnych myślach (nie o pracy!). Tego właśnie potrzebuje mój organizm, by dobrze działać i umożliwić mi nieustającą wydajność w innych obszarach aktywności. Moje bieganie nie jest po to, by biegać coraz lepiej. Ono jest po to, bym miał zatankowane czołgi, które będą mogły wykorzystać pełną moc silnika (czyli umysłu).

 

Na koniec mam dla każdego tylko jedno pytanie podsumowujące. Jeden artykuł, jedno pytanie główne:

czy masz własny system łączący harmonijnie opisane trzy obszary, tj. snu, jedzenia i aktywności fizycznej?

Szukaj własnych odpowiedzi. Tylko Ty je znasz. Dobre pytania są lepsze od dobrych odpowiedzi, ale pochodzących od innych ludzi. Czołgi trzeba systematycznie tankować. Gdy paliwa po sufit, naprzód, wyjeżdżaj bez obaw na suchego przestwór oceanu i hajda po horyzont.

PS A co to jeszcze starożytni mawiali…? Aha, w zdrowym ciele zdrowy duch. Znamy? Oczywiście, że znamy. Aż tak dobrze znamy, że już nie zwracamy uwagi na treść.

PPS Wszystkie moje uwagi odnoszą się oczywiście do stanów standardowych zdrowia. Jeśli ktoś ma problemy zdrowotne głębszej natury, to oczywiście musi sie udać do fachowców.

Previous Sens kariery, czyli zarabiam, rzeźbię, czy buduję katedrę?
Next Skuteczne CV (i nie tylko), czyli anty-Barnum

Powiązane wpisy

Autorefleksja

Klątwa: wady i zalety

Każdy chyba to przeżył: proszę wskazać swoje trzy wady i zalety. No i zaczyna się rzeźba… Co by tu powiedzieć, żeby z jednej strony nie wyjść na aroganta i bufona,

Autorefleksja

Źródła wiedzy o sobie, część 3, ankieta 360

Przeglądy kadrowe i ankiety osobowościowe (linki na dole) oczywiście nie wyczerpują listy źródeł wiedzy na swój temat. Zaproponowany przeze mnie w części 2. scenariusz rozdawania swojego raportu z sugestią wykorzystania

Autorefleksja

Futurolog AI: profesja najwyższego ryzyka

Jaki zawód na początku wieku uznawano za jeden z absolutnie najtrudniejszych do automatyzacji? Chwila napięcia, werble, nadal werble, bo był to… …kierowca samochodu ciężarowego. Tak jest, pojazdu, którego autonomiczne prototypy