Wielka Rezygnacja, czyli Hekatomba Kartofli
2 lipca 2022 10890 wyświetleń

Wielka Rezygnacja, czyli Hekatomba Kartofli

Konsultanci potrzebują chwytliwych haseł ilustrujących problemy potencjalnych klientów. Wtedy łatwiej wytłumaczyć klientom, dlaczego ich potrzebują (konsultantów, nie problemy). Coś jak badacze szukający coraz to nowych schorzeń, by móc później wszystkich z nich leczyć. Coś jak marketingowcy poszerzający krąg odbiorców kremu na cellulit na nastolatki oraz mężczyzn. Dziennikarze z kolei potrzebują chwytliwych tematów. Poza tym pisanie o tym, co jest, jest nudne i jeszcze trzeba to weryfikować. Pisanie o tym, co mogłoby być, o, to jest atrakcyjne. Do tego łatwiejsze, bo nie da się natychmiast sprawdzić. Zresztą, dzisiaj dziennikarzem jest już niemal każdy. Bo media społecznościowe, bo głód zasięgów, polubień, bo niska bariera wejścia i tak dalej.

Obecnie na tapecie mamy kolejną modę, która zresztą zaraz zniknie na rzecz czegoś nowszego i tak samo przejściowego: Wielką Rezygnację.

1.  Co to jest Wielka Rezygnacja?

Pierwotnie miało to pojęcie zdefiniowane znaczenie: kto, gdzie, dlaczego. Przynajmniej tak to odbieram po sekwencji docierających do mnie postów, wzmianek i artykułów.

Kto: młode pokolenie, czyli generacja z jakąś literką z końca alfabetu. Gdzie: w USA. Dlaczego: bo nie zgadzają się na wartości prezentowane przez pracodawców, a właściwie na rozziew pomiędzy tym, co głoszą, a tym, co robią. Co więcej, chodziło głównie o kwestię relacji praca-reszta życia i niezgodę na podporządkowanie pracy tejże reszty. Tak to przynajmniej rejestrowałem śledząc teksty w sieci.

Temat chwycił. Co mamy w sieciowych materiałach i dyskusjach teraz? Teraz Wielka Rezygnacja dotyczy wszystkich, wszędzie, z wszystkich powodów. Nie tylko w USA, bo w Europie też, a w Polsce to już szczególnie. Nie młodzi, a wszyscy. Teraz dotyczy to także generacji 50+ (!). Tak, tak, właśnie takie argumenty też widuję ostatnio w dyskusjach, które odważyłem się podejmować. No i oczywiście pojawia się tradycyjnie element ockniętego nagle środowiska IT, które odkrywa, że koło jest okrągłe (nikt tego wcześniej nie wiedział) i to jest przede wszystkim u nich i o nich. Bo w IT, panie, to jest dopiero trudno. To nawet zabawne, przyznaję.

Mając na uwadze powyższe, wnioskuję więc tak: Wielka Rezygnacja to pojęcie bardzo rozmyte i niejasne. Dzięki temu niemal każdy może powiedzieć „To o mnie! To o moim rynku!”. Barnum w czystej postaci (kim był Phineas Taylor Barnum i jaki efekt określa się jego nazwiskiem opisałem TUTAJ, LINK). Co właśnie czyni to hasło tak atrakcyjnym i mediowo nośnym, jak szereg innych haseł wskazanych na samym końcu niniejszego artykułu. Za chwilę moda minie i pojawi się przestrzeń na nowe modne hasło o każdym i wszędzie.

Gdy coś opisuje wszystko, to nic nie opisuje. W tym momencie można by praktycznie zamknąć temat, no bo jak dyskutować o czymś, co każdy rozumie i definiuje inaczej albo tak szeroko, że mieści się tam wszystko. Szanując jednak intencje tak wielu wspominających o tym haśle autorów, rozłóżmy rzecz na czynniki pierwsze.

2. Badanie czy ankieta? Rzeczywistość czy nastroje? Prawdziwe czy hipotetyczne?

Poza samym, jakże rozmytym, zdefiniowaniem pojęcia (kto, gdzie, kiedy, warunki graniczne) koniecznie na samym początku należy odnieść się też do innej kwestii o znaczeniu zasadniczym: co naprawdę próbujemy w ten mglisty sposób opisać i w jaki sposób to weryfikujemy?

Zacznijmy od drugiego, czyli weryfikacji. Powszechne zwroty w mediach społecznościowych i quasi-biznesowych portalach, to „Jak pokazują badania… / Według badania przeprowadzonego przez firmę konsultingową, rekrutacyjną, doradczą XX…”. Gdy się rozwinie dany post czy portalowy artykuł, okazuje się, że ta aktywność nawet obok badania nie stała. Najkrócej: nie spełnia kryteriów, by uznać, że była to czynność badawcza. Te kwestie są zdefiniowane i w dobrych uczelniach katują z tego studentów od pierwszego ćwiczenia laboratoryjnego aż po pracę dyplomową. Ani w fazie zaprojektowania, ani w fazie wykonania, a już szczególnie w fazie statystycznego opracowywania wyników, oceny ich wiarygodności i wyciągania wniosków nie widzę w opisach nawet wzmianki pozwalającej wierzyć, że było to badanie.

Ot, ankieta wysyłana on-line, z której później w raczej nieuprawniony sposób ekstrapoluje się wyniki na całość społeczeństwa lub wręcz ludzkości. Na usprawiedliwienie można dodać, że to błąd powszechny, choć… bardziej to jednak wyjaśnienie niż usprawiedliwienie. Tym samym nie mam jednak pojęcia, czy i jaki kawałek rzeczywistości te ankiety opisują. Autorzy też. Może w ogóle, a może trochę więcej, a może po prostu wpisują się w nasze nastroje i dzięki temu w nie wierzymy bezwarunkowo (znowu Barnum + społeczny dowód). Uwaga dodatkowa: badanie zabiera sporo czasu, a ankietę on-line można machnąć rach-ciach. No to nic dziwnego, że wybiera się to drugie. Robią to, niestety, nawet ludzie z tytułami naukowymi, choć raczej nie w naukach ścisłych (tam by ich śmiechem zabito), tylko tych pozostałych.

Wróćmy teraz do pierwszego, czyli, co te ankiety opisują: rzeczywiste zachowania czy deklaracje tychże zachowań? To spora różnica. Zasadnicza wręcz. No i mamy kolejny klops. Bo one nie sprawdzają rzeczywistych zachowań, czyli np. ilu i jakich ludzi coś zrobiło, czym się kierowało i co się z nimi stało po zrobieniu tego czegoś. One odnoszą się do deklaracji ankietowanych, że ewentualnie rozważają zrobienie czegoś, gdyby ewentualnie wystąpiło coś… Tym bardziej nie ma więc zwykle mowy o opisie rzeczywistości, a w najlepszym przypadku mamy opis nastrojów, acz i on, z opisanych wcześniej powodów, niejasny.

Tym bardziej, że…

2.1 Dwudziesty trzeci rok pracuję sektorze rekrutacyjnym. Praktycznie rok w rok czyli systematycznie pojawiają się „opracowania / badania” alarmujące, że xx% pracowników rozważa zmianę pracy. No pewnie. Gdy człowieka mniej lub bardziej wprost zapytasz, czy zmieniłby pracę na lepiej płatną, bliżej domu, z fajnym szefem albo bez szefa, z mniejszym stresem i życiową równowagą itd., no to szokujące nie jest, że ogromny procent odpowie, że by to rozważył. Dziwne jest nie to, że np. 75% odpowiedziało „tak”. Znacznie bardziej ciekawe jest, co kierowało pozostałymi 25%, że odpowiedzieli „nie”! Co nam to w sumie mówi? Nic. Też bym rozważył zmianę swojego samochodu na lepszy, tańszy, bardziej ekologiczny itd. gdyby mi ktoś taki podał na tacy. Ale jakoś dziewiąty rok jeżdżę tym samym (nota bene akurat wystarczająco fajnym).

2.2 Nie przypominam sobie okresu, by kiedykolwiek we wspomnianych dwudziestu trzech latach panowało powszechne przekonanie (i było ono zgodne z prawdą), że łatwo jest zrekrutować sprzedawcę, programistę, menedżera, dyrektora, asystenta czy asystentkę itd.. Dobrego, nie jakiegokolwiek. Od zawsze panuje przekonanie, że jest to trudne. Jedno z najważniejszych doświadczeń, jakie zdobyłem przez te lata brzmi: „Nie ma łatwych rekrutacji, Darku. Jeżeli kiedykolwiek tak pomyślisz, pakujesz się w kłopoty”. Zresztą, spójrzmy na to z innej strony, chyba rozstrzygającej. Gdyby rekrutacje bywały kiedykolwiek łatwe, to w samej Polsce nie byłoby przestrzeni na kilka tysięcy firm rekrutacyjnych, a ich klienci nie rozbudowywaliby równocześnie własnych wewnętrznych działów rekrutacyjnych. Oba zjawiska cały czas się rozwijają, firmy i działy rekrutacji mają się świetnie (tzn. jest na nie zapotrzebowanie), więc… rekrutacje nie były, nie są i raczej nie będą łatwe. Zawsze jesteśmy przed jakimś kryzysem, w trakcie, lub po nim. Zawsze zrekrutowanie kogoś dobrego wymagało wysiłku i dostosowywania oferty do aktualnych wymogów rynku (i nie chodzi o same pieniądze przecież). Żaden to więc argument, że zrekrutować trudno, więc nasze czasy są przez to wyjątkowe. Nie są. Grawitacja obowiązuje nie od dzisiaj. Wcześniej też była.

W tym momencie można by praktycznie znowu zamknąć temat, no bo jak dyskutować o czymś, co jest praktycznie zaledwie deklaracją ewentualnego zachowania w ewentualnych okolicznościach. Do tego deklaracją zawsze obecną i oczywistą, jak wspomniana grawitacja. Do tego deklaracją przedstawioną w ankietach internetowych, które z badaniami mają niewiele wspólnego, czyli ledwie ocierającymi się o próbę zbadania rzeczywistości. Mimo to, szanując intencje autorów, drążę dalej.

3. Rezygnują i znikają z rynku czy się po prostu przenoszą? A może jednak jeszcze coś innego?

Scenariusz 1 – ok., załóżmy, że może jednak rezygnują (a nie tylko rozważają). Nasuwa się wtedy kilka dosyć oczywistych pytań. Czy odchodzą i znikają całkowicie z rynku pracy? Jakże częsty w mediach cytat: „Wolą być bezrobotni niż źle się czuć w pracy”. Jeść jednak trzeba, spać gdzieś też, a jak już się założy rodzinę i ma się dzieci, to odpowiedzialność rośnie. Czym więc żywią siebie i rodziny ci ponoć rezygnujący? Słońcem? Może żyją na garnuszku u rodziców, którzy przez (ewentualną) rezygnację swoich dzieci muszą pracować, by bezpośrednio lub pośrednio, przez podatki i zasiłki, utrzymać tych, którzy zrezygnowali? Zaraz, zaraz, jakie dzieci, przecież to ma dotyczyć już nawet doświadczonych 50+, bo oni też rezygnują… Co więc robią ci wszyscy, gdy rezygnują? Plaża, książki, podróże, kino, gry, hibernacja, Księżyc itd.? To przecież też kosztuje. Same pytania, czy i co dalej po owej rezygnacji. Brak odpowiedzi w tychże „badaniach”. No ale to i tak rozkminianie co by było gdyby, bo przecież w tych ankietach mamy deklaracje na ewentualność, a nie opis rzeczywistych zachowań…

Scenariusz 2 – rezygnują i znajdują pracę gdzie indziej? No to wtedy mamy zupełnie inny proces i cały opis ewentualnej Wielkiej Rezygnacji oraz wynikających z niej wniosków nadaje się do kosza. Wtedy to nie rezygnacja a rekrutacja lub restrukturyzacja. W takim przypadku procesy biznesowe wciąż trwają, przepływ pracy i pieniądza działa, tylko znalazł nowe drogi i miejsca. Jak to się mawia: „Business as usual”. Jeżeli ludzie rezygnują (nawet masowo) z jednych miejsc pracy i znajdują nowe, do tego takie, które im odpowiadają, to znaczy, że… jest dobrze. Podaż, popyt, cieszyć się tylko, że ludzie mają tyle opcji. Gdy choćby kilkaset tysięcy zrezygnowało (to tylko liczba przykładowa, z kapelusza) i znalazło nowe miejsca w gospodarce niezmiennie współtworząc wspomniane obiegi pieniądza i pracy, to o kondycji i elastyczności gospodarki świadczy całkiem dobrze, jak sądzę. Czyli skrót WR by się może i zgadzał, „R” jednak oznaczałoby co innego. Choćby Rekrutację, skoro to gra o sumie zerowej i ludzie pracę zmieniają i/lub Restrukturyzację, jeśli ich praca przy tym zmienia charakter z np. tradycyjnego etatu na samozatrudnienie i/lub przeprowadzkę, emigrację, zmianę sektora i tak dalej. Przyznaję, to drugie brzmi znacznie mniej seksownie niż alarmistyczna Rezygnacja. Normalnie tak brzmi, rynkowo, czyli nuda i o czym tu pisać, o czym tu rozprawiać na konferencjach, webinarach i w mediach społecznościowych. No i, celowo powtórzę, to zupełnie inny proces niż Wielka Rezygnacja, więc to nie jedynie kwestia mniej lub bardziej szczęśliwej (chwytliwej) nazwy.

Scenariusz 3 – ci młodzi (ograniczmy to jednak do nich) w ogóle nie wchodzą na poważnie na rynek pracy, tzn. opóźniają swoje wejście, bo „…nikt im nie będzie mówił, jak żyć” i chcą żyć inaczej niż ojcowie i matki (czyli jak każde pokolenie w ich wieku). Co więcej, mają taką możliwość! Wypracowaną właśnie przez owych ojców i owe matki przez ten inny, niewłaściwy i niepożądany przez dzieci, tryb życia. Trudno mieć o to do nich pretensje, bo korzystają z opcji, które ich rodzice i kraje same im stworzyły, i za które płacą. No bo darmowych obiadów nie ma. Zawsze ktoś płaci. W sumie to być może dużo bardziej prawdziwy i uchwytny scenariusz niż owa ewentualna rezygnacja przy ewentualnym wystąpieniu ewentualnych warunków. Ba, może chociaż to gdzieś naprawdę zbadano na bazie rzeczywistych danych niż deklaratywnych ankiet rozsyłanych w sieci i ogólnego odczucia, że może jakoś tak jest, a skoro czuję, że tak jest, to właśnie tak jest, bo intuicja nigdy mnie nie zawiodła, panie Darku. Tego byłbym ciekaw. Tyle że znowu nie jest to żadna Wielka Rezygnacja (mają pracę i ją rzucają idąc na bezrobocie), tylko opóźnione wejście w życie zawodowe. Czyli znowu zupełnie inny proces i znowu nie w nazwie tylko różnica, a w jego istocie.

Pora na wyjaśnienie tytułu. Oto przepis na chwytliwy materiał. Sprawdzasz, ile ton ziemniaków codziennie sprzedaje się w całej Polsce w Biedronce, Lidlu, Żabce i innych sklepach. To zapewne całkiem spora liczba. Później smażysz alarmujący artykuł pod tytułem Wielka Hekatomba Kartofli i opisujesz, ileż ziemniaków codziennie znika z rynku (!). To, że ziemniaki są elementem jakichś bardziej złożonych i dłuższych procesów rynkowych, że pojawiają się nowe, że ktoś je kupuje, więc jest też obieg pieniądza, są miejsca pracy, że ludzie wcześniej też jadali ziemniaki i szereg innych kwestii po prostu pomijasz. Wielka Hekatomba Kartofli zbyt dobrze brzmi, żeby sobie zawracać głowę szerszym spojrzeniem, co było przed pojawieniem się ziemniaka na półce, co się z nimi dzieje dalej i czy pojawiają się nowe.

Vuca, Bania, Wysoka Wrażliwość, Wysokie Ja, Wojna o Talenty, Turkus, Czarny Łabędź, Antykruchość, Mindfulness, Jakiśtam Jednorożec, Jakiśtam Nosorożec, Inteligencja Emocjonalna, Inteligencja [wstaw dowolne określenie], Wysokie i Niskie Wibracje  itd. Teraz pięć minut dla Wielkiej Rezygnacji. Po niej też coś będzie. Za kilka miesięcy, zapewne. A później kolejna moda. Dlaczego? W tym momencie można wrócić do lektury pierwszego akapitu artykułu, bo koło się zamyka. Mainstream szkoleń, konferencji, webinarów, konsultingu potrzebuje wciąż nowego paliwa. Jak powiedział pewien ksiądz w filmie „Kler”: nie o montaż rynien i dachu w kościele chodzi, a o zbieranie pieniędzy na to… (cytuję z pamięci).

PS

W najkrótszym skrócie artykuł sprowadza się do przypomnienia Brzytwy Ockhama, czyli nie tworzenia bez potrzeby nowych bytów, skoro dotychczasowe wystarczająco dobrze opisują rzeczywistość.

Zapraszam też do artykułu zderzającego równie modną, acz już jakby schyłkową Vukę z pokoleniami sięgającymi ponad dwieście lat wstecz (LINK). Dlaczego „schyłkową”? No bo teraz, okazuje się, świat już nie jest Vuca, świat jest Bania, panie…

Previous Dyrygent: złe przywództwo, idealne do kopania?
Next Dlaczego szefowie są tacy słabi? Złe pytanie!

Powiązane wpisy

Komunikacja

Marka Osobista v. Pozycjonowanie – sprzedajesz CECHY czy KORZYŚCI?

Dużą karierę robi u nas w ostatnich latach pojęcie marka osobista (zamienne z personal branding). Wywodzi się ono głównie ze świata polityki, filmu, dziennikarstwa, sportu, piosenkarstwa (celowo takie słowo, bo raczej nie o artystów chodzi)

Kariera

Generacje, Millenialsi i inni, spojrzenie pragmatyczne

Wywiad opublikowany w magazynie REKRUTER, kwiecień (100) 2018, www.magazynrekruter.pl  Dużo mówi się o podziałach pracowników ze względu na pokolenia (X, Y, Z, Millenialsi itd.). Wymienia się cechy charakterystyczne dla każdego z

Kariera

Co zadecyduje o Twoim sukcesie?

Dyskutując o przywództwie i o tym, jakie podejmować osobiste decyzje rozwojowe od lat wspieram się wykonywaniem prostego rysunku. Siła tkwi właśnie w jego prostocie. Ilustruje on dwa czynniki, które pełnią