Jestem bardem w Twoim zamku: Połączone Sztuki Walki
To artykuł z serii autorefleksyjnej. Tym razem dosyć osobisty, więc jednak umieszczam go w kategorii „Inne”. Wierzę, że może być przydatny, bo ilustruje konkretny tok myślenia i wewnętrzne rozważania, kim jestem zawodowo? Co więcej, wieńczy go metafora, która w krótki i zapadający w pamięć sposób oddaje rzeczy istotę. Każdemu życzę, by znalazł sobie taką wieńczącą metaforę, która może być punktem odniesienia w chwilach zwątpienia. Metaforę przede wszystkim dla siebie, a nie taką, która „dobrze brzmi”. Choć ta akurat to drugie kryterium też spełnia.
Znalezienie odpowiedzi na pytanie kim jestem (powtarzam – zawodowo) wcale nie jest łatwe. No bo jak ująć wiele lat różnorodnych doświadczeń w jednym zdaniu, a o jedno zdanie właśnie chodzi. Zadaję to pytanie ludziom od lat i mało kto potrafi krótko, konkretnie i wiarygodnie na to odpowiedzieć. Sam miałem z tym problem, bo łatwe to nie jest. No ale o łatwych rzeczach nie warto pisać, bo te wszyscy znają. Dochodząc do celu można zastosować wtedy technikę odwrotną i zacząć od odpowiadania sobie „kim NIE jestem”. Tak też zrobiłem w swoim przypadku. Dodatkową inspiracją były dyskusje, częściowo przeze mnie wywoływane, na temat kondycji coachingu i jego relacji do innych form wspierania ludzi.
Efekt jest taki, że z pełną świadomością unikam nazywania siebie Coachem, mimo że to takie modne i dla wielu nobilitujące. To określenie jest na tyle niejasne, że w praktyce mieści niemal wszystko. A jeżeli coś mieści w sobie wszystko, to jest mało przydatne. Tym bardziej, że Coachem formalnie może nazwać się każdy. Z tych powodów mamy wysyp coachów (celowo małą literą) od dowolnego elementu życia (czemu poświęciłem osobny artykuł, link). Wedle reguły Ockhama nie należy mnożyć bytów, czyli wyjaśniać niewyjaśnionego wprowadzając kolejne niewyjaśnione pojęcia. Od seksu są seksuolodzy, od skóry są kosmetyczki (kosmetycy?), od sportu są trenerzy, od mowy są logopedzi itd.. „Coachów” do tego nie trzeba i jest to mieszanie ludziom w głowach. Głównie w celach sprzedażowych. Co więcej, dla wielu ludzi Coach, Mentor, Trener to jedno i to samo. Niektórzy nawet mówią, że przecież na dowód wystarczy zajrzeć do słownika angielsko-polskiego. Hmmm… ale wtedy Coach to także kanapa i autobus, więc z tym prostym tłumaczeniem to ślepa uliczka jednak (tak, tak, z przymknięciem oka na literówki).
Zastosujmy jednak lojalnie fundamentalną zasadę komunikacji, czyli zasadę współpracy – postarajmy się zrozumieć intencję środowiska Coachingu. Tego skupionego wokół światowych organizacji ustanawiających standardy pracy Coacha, standardy superwizji i przyznających i weryfikujących stosowne certyfikaty. Zakładam także dobrą wolę, dążenie ciągłego samodoskonalenia, dojrzałość i pokorę takich Coachów. A jest ich na szczęście całkiem sporo w zalewie coachów pisanych z małej litery. Mam dla nich szacunek i będę zawsze walczył z wrzucaniem ich do jednego worka z amatorami po kilkudniowym przysposobieniu udzielonym przez innych amatorów. W przypadku mojego środowiska działania (menedżerowie, właściciele, generalnie biznes) obawiam się jednak coraz bardziej, że coaching staje się metodą zbyt ograniczoną.
Potrzeby menedżerów są na tyle różnorodne w szybkozmiennym środowisku (i to zmiennym coraz bardziej „szybko”), że ograniczanie się do jednej tylko metodyki zadawania pytań i krążenia wokół rozwiązań zbyt często już nie jest wystarczające. Tym bardziej, że Klient (mój Klient, czyli menedżer lub ktoś aspirujący do tej roli; nie generalizuję) praktycznie chce mieć we mnie partnera gotowego służyć nie tylko inspiracją, ale i radą, a czasem po prostu twardą wiedzą. Nie chce co chwilę biegać do kogoś innego po różne puzzle tej samej układanki. Chce mieć kogoś, z kim można rozmawiać o większości puzzli mając jednocześnie na uwadze CAŁY obrazek. Tym samym także moja znajomość biznesu i własne doświadczenia w tymże obszarze mają ogromne znaczenie. Poleganie na wydobywaniu wiedzy, która jest już wewnątrz Klienta ma swoje ograniczenia. Często tej wiedzy jednak tam po prostu nie ma i ile byśmy nie kopali, skarbu nie znajdziemy. Zresztą już Sokrates trafnie dowodził, że jego matka akuszerka nie mogła pomóc wszystkim kobietom, a jedynie tym, które są w ciąży. Zbyt często zapominamy o tym aspekcie „ciąży” przekonując, że coaching jest dobry na wszystko i dla każdego. Jako przykład wystarczy wskazać choćby modne pojęcie „coachingu kariery”. Niejednokrotnie Klient nie ma pojęcia, jak działa rynek pracy i jak się po nim profesjonalnie poruszać, co to znaczy Pozycjonowanie, a co jakże modna Marka Osobista, nie ma pojęcia o budowaniu i wdrażaniu własnej strategii na tymże rynku, jak przebiegają procesy rekrutacyjne i jak się w nich zachowywać, często nie zna nawet podstaw komunikacji (łącznie z napisaniem sensownego CV, czy stworzeniem profilu LI) itd. Trzeba mu wtedy pomóc także w inny sposób, niż zadając pytania i rozbudzając jego intuicję. Bo intuicja bez wiedzy i doświadczenia jest niewiele warta. A Coach tego nie może zrobić. A nawet gdyby chciał złamać reguły, to często nie da rady, bo… sam nie ma pojęcia na ten temat. To akurat pomagam zmieniać prowadząc zajęcia z obszaru „coaching kariery” na podyplomowych studiach w SGH.
Mój osobisty wniosek – nie metoda jest bogiem; bogiem jest Klient i jego potrzeby. Jak więc nazwać to, co robię podczas współpracy z Klientem? Moja osobista i autorska nazwa, to…
POŁĄCZONE SZTUKI WALKI
Może i trochę pompatyczne, czy wręcz efekciarskie, ale bardzo dobrze oddaje istotę rzeczy. Łączenie coachingu, mentoringu i doradztwa, co wymaga w trójnasób większej pokory, uważności i koncentracji na Kliencie. To coś na wzór zasad Krav Magi:
– wybór najbardziej skutecznych technik z różnych stylów
– skupianie się na sytuacjach rzeczywistych (Klienta)
– celem jest skuteczność, a nie sam proces
– istotą jest aktywność i inicjatywa Klienta, do których go pobudzam, wręcz prowokuję.
Że to jest także dosyć nieostre? Oczywiście z pełną świadomością odpowiadam, że tak jest i ostrzej chyba się nie da. Przynajmniej na początku dyskusji z odbiorcą. Niesie ze sobą bardzo istotne niebezpieczeństwo, które świetnie ilustruje anegdota z życia George’a Bernarda Shawa. Ponoć pewna dama zagaiła rozmowę, jakież to wspaniałe dzieci mogli by mieć – jego mądrość plus jej uroda. Na to Shaw przytomnie odpowiedział „a jeżeli wyjdzie odwrotnie…?”. Jest przecież niebezpieczeństwo, że będę stosował dobre techniki w niedobrych momentach. No ale ograniczanie się z tego powodu do jednej tylko techniki (o równie przecież nieostrych granicach) nie jest rozwiązaniem. Tam też mogę popełniać błędy, a tutaj przynajmniej punktem odniesienia jest Klient, a nie zbyt już wąska metoda. Pozostaje za to oczywiście poddanie się wypracowanej przez środowisko Coachingu (chwała mu za to!) pokornej procedurze uwiarygodnienia się w oczach Klienta dyskusją na temat swoich doświadczeń, referencji, reguł, celów i stylu współpracy, sposobu ich weryfikacji, potrzeb Klienta itd. Także na temat ewentualnych procedur zewnętrznej kontroli procesu. Podkreślam, dyskusją, a nie sprzedażową prezentacją w wariancie hydraulika („będzie Pani zadowolona, a jedna sesja kosztuje tyle i tyle”).
Co z kolei znaczy tytułowe sformułowanie, że jestem bardem w Twoim zamku? Wartość tej metafory polega właśnie na bardzo trafnym oddaniu roli, jaką sobie przypisuję. Oto, co dla mnie znaczy ta metafora:
- zamek jest TWÓJ, tzn. Ty kierujesz swoim życiem, Ty jestem Panem/Panią na zamku. Wynajmujesz mnie do wsparcia, a nie do zrzucania odpowiedzialności za siebie i swoje decyzje lub ich brak. Nie będę mówił Ci, co masz zrobić. Będę za to pomagał Ci zdefiniować możliwości i poznać konsekwencje poszczególnych wyborów, byś mógł podjąć świadomą decyzję. Powiem Ci też, co inni robili w Twojej sytuacji i jakie były tego efekty. Będę Cię inspirował do działania, wspierając Cię w minimalizacji ryzyka
- bard wędruje; nie zatrzymuje się w jednym zamku na zawsze; taka jego rola, ale i taka jego natura. Gna go nieustająca ciekawość wszystkiego. Wynajmujesz mnie do określonych zadań, do wsparcia w konkretnym momencie życia, na konkretny czas, a moją rolą jest skutecznie Cię wesprzeć i jak najszybciej pomóc Ci działać dalej samodzielnie. Nie będę Cię uzależniał od siebie. Kiedy uznasz, że znowu potrzebujesz barda, przybędzie, by potem ponownie ruszyć do wspierania innych. Dzięki temu bard też się uczy i zdobywa wiedzę/doświadczenie, by dzielić się nim z Tobą i innymi
- bard „zabawia” Cię bardzo różnymi utworami. Dobry bard musi mieć różnorodny repertuar, by umiejętnie dopasować go do Twoich aktualnych potrzeb. Taki, co śpiewa tylko smętne, albo tylko wesołe pieśni jest nieprzydatny
- bard dzieli się też własnym doświadczeniem i własnymi przemyśleniami poddając je pod Twoją rozwagę i opinię i… to jest jego zawód.
Podsumowanie
Oczywiście nie chodzę po rynku mówiąc od progu „dzień dobry, jestem bardem” :-))). To fantastyczna metafora na potrzeby mojej autorefleksji i pobudzenia dyskusji z otoczeniem, ale niekoniecznie przydatna podczas pierwszej rozmowy. Jak więc definiuję, kim jestem zawodowo językiem biznesowym?
Celowo w bardzo prosty sposób – Konsultant w obszarze Executive Search / Leadership Development (dla firm) oraz Rozwoju Osobistego (dla menedżerów). Wszystko, co najważniejsze w tym jednym krótkim zdaniu, które jest rdzeniem, które streszcza istotę rzeczy. Jaka jest moja rola, dla kogo, w jakim sektorze. Ceną jest zgrzyt w postaci połączenia języka polskiego z obcym nazewnictwem. Akceptuję tę cenę. Mogę jeszcze ewentualnie dodać, ze na obszarze EMEA, by dodać wymiar geograficzny swoich doświadczeń i aktywności. Co ważne, zdanie powiedziane językiem, który jest powszechnie zrozumiały po stronie odbiorcy. Potem dopiero mogę przejść do istoty mojej metodyki Połączonych Sztuk Walki. A dopiero na końcu do metafory. Wtedy robi się z tego logiczny ciąg, a i metafora oprócz pięknego brzmienia nabiera głębszego sensu. Jak napisałem na samym początku – w znacznej mierze dla mnie samego, bo to taki artykuł o własnych zmaganiach wewnętrznych.
PS Jak zwykle należy się na końcu wyjaśnienie, skąd tytułowa metafora. Nie jestem jej autorem, niestety. Jest nim Frank Herbert (tak, ten od „Diuny”). Pełny cytat brzmi następująco:
„Jestem bardem przebywającym w twoim zamku. Przynoszę pieśni i nowiny z innych zamków i niektóre z nich są naprawdę dziwne. Śpiewam w zamian za kolację, a te inne zamki, o których śpiewam, są częściowo wytworem mojej wyobraźni”.
Frank Herbert napisał to oczywiście w innym kontekście, niż konsulting. Za to mnie cytat od razu wręcz poraził oddaniem istoty myśli żarzących się od dawna w zakamarkach mego umysłu. Zacząłem go w sobie „wysiadywać” aż po dzisiejsze wyklucie odpowiedzi na pytanie, kim jestem (zawodowo)?
Powiązane wpisy
Pokolenie Gen X-G, znasz wyniki badań?
Wyniki badań jednoznacznie i nieodwołalnie pokazują, że młodzi Innuici zamieszkujący interior Grenlandii spędzają znacznie mniej czasu w kawiarniach niż ich rówieśnicy w środkowej Europie, także w Polsce! Ta niesamowita tendencja
Nakrętki a sprawa polska
Sądząc po intensywności dyskusji o tragicznych skutkach wprowadzenia przymocowanych do butelek nakrętek, tak właśnie wyglądają usta każdego prawdziwego Polaka i Polki po napiciu się wody…
Legal MBA – studia dla prawników 09-12.2019
W dniach 27-28 września 2019 będę miał niewątpliwy zaszczyt i intelektualną radość prowadzenia zajęć podczas 3. edycji Legal MBA. Jest to program edukacyjny wspierający rozwój kompetencji biznesowych prawników. Organizatorami są