Źródła wiedzy o sobie, część 2, ankieta osobowościowa
KSIĄŻKA Dariusz Użycki, „Czy jesteś tym, który puka?” dostępna TUTAJ (link)
Mądrze wykorzystana ankieta osobowościowa to wspaniałe źródło informacji na swój temat. Nieprzypadkowo używam słowa „ankieta” zamiast powszechnie i stosowanego „test”. Test sugeruje, że może być lepszy lub gorszy wynik. W przypadku analizy osobowości i zachowań na gruncie pracy to oczywiście nieporozumienie. Nie ma złych wyników, wszystkie są tak samo dobre. Poruszamy się przecież poza obszarem klinicznym. Tym bardziej, że powszechnie stosowane ankiety nie służą wykrywaniu jednostek chorobowych. W przypadku pracowników dużych firm, z rozbudowanymi procesami HR, stosowanie takich ankiet jest już dosyć częste. Nie unikajmy tego. Możemy tylko zyskać. Mam na myśli oczywiście narzędzia przygotowane przez fachowców, najlepiej gdy są sprawdzone już w dziesiątkach tysięcy przypadków i nie wymagają bardzo złożonej interpretacji, czyli uniezależniają nas od ciągłej obecności konsultanta. Narzędzia w rodzaju Extended DISC, Hogan, MBTI, Zenger Folkman itp. Przestrzegam za to przed klikaniem w różne darmowe internetowe wynalazki dostępne zaraz obok horoskopów oraz reklam nauki szesnastu języków przez sen w tydzień. To akurat są bzdury i omijajmy je dużym łukiem, szkoda czasu. Zawsze po przejściu przez ankietę z rodzaju tych dobrych, wymienionych powyżej, domagajmy się raportu. On nam się należy. Co więcej, należy nam się też omówienie treści raportu z przygotowanym do tego profesjonalistą. Co dalej? Najlepiej skrzętnie robić notatki podczas tego omówienia i dołączyć je sobie do raportu. Później… systematycznie do tego raportu i notatek wracać. W pierwszym okresie czytać raz na kilka miesięcy, bo to zbyt bogata dawka danych, by ją wchłonąć i przetrawić za jednym razem. W przypadku idealnym raport jest napisany językiem zrozumiałym dla przeciętnego odbiorcy, jakim my właśnie jesteśmy. Są narzędzia generujące właśnie takie zrozumiałe raporty. Dzięki temu możemy rzeczywiście się z nim zaprzyjaźnić i wracać do niego już samodzielnie, bez doradcy.
Jak czytać ww. raporty, oto jest pytanie. Wpierw opowiem, jak robi to większość z nas. Otwieramy raport i widzimy „zdecydowany, niezależny, zdeterminowany, wymagający, bezpośredni, konsekwentny”. Wtedy kiwamy zgodnie głową mrucząc, że prawda, właśnie taki jestem, no jakie to jednak dobre narzędzie z takiej ankiety, a tyle na nich psów ludziska wieszają. Czytając dalej dochodzimy do „obawia się utraty twarzy, przyznawania się do błędów, cofania swoich słów, łatwo przechodzi od przekonywania do zmuszania, forsuje swoje poglądy”. Ehmmm, no nie, to już głupoty przecież są, to na pewno nie o mnie, bo ja taki przecież nie jestem, to o-czy-wis-te; coś w tym jednak jest, że trafność takich ankiet to mniej niż 50% i… to jest oczywiście właśnie ta nietrafna połowa. Jakżeby inaczej. I tak sobie właśnie czytamy będąc do tego między kanapką i meczem w telewizji, czyli pobieżnie. Utwierdziliśmy się w tym, jacy jesteśmy świetni. Skutecznie zracjonalizowaliśmy sobie, że te mniej świetne (na pewno?! przecież wszystko zależy od kontekstu) rzeczy to pomyłka i natychmiast o nich zapomnieliśmy. Co się stało? No właśnie rzecz w tym, że nic się nie stało. Nic, zero absolutne. Stracona okazja do jakiejkolwiek autorefleksji i poszerzenia wiedzy o sobie. Proponuję zatem wyzwanie w postaci czytania raportu w sposób odwrotny. Miłe sercu rzeczy odłóżmy początkowo na bok. Skupmy się na tych elementach, które są trudniejsze i początkowo ranią naszą dumę, będąc w sprzeczności z naszymi przekonaniami na swój temat. Po pierwsze – to przecież my sami wypełnialiśmy ankietę! To my odpowiadaliśmy na pytania i to my dokonywaliśmy wyborów między proponowanymi scenariuszami zachowań. Tym samym to my właśnie tak sami siebie zaprezentowaliśmy… A to ci niespodzianka! Oczywiście, to narzędzie statystyczne, obarczone dużym marginesem błędu, ale zrzucanie wszystkiego na ten element to nic innego, jak ucieczka. Odważniej jest zmierzyć się z otrzymanymi wynikami. Przyjmijmy więc zapisy raportu za dobrą monetę i zacznijmy analizować nasze codzienne zachowania, szczególnie w sytuacjach krytycznych. O, teraz już zaczęła się autorefleksja. Nie jednorazowa, a codzienna. Gwarantuję sporą dawkę zaskoczenia. Bo jednak coś może być na rzeczy, że nasze zachowania mogą być różnie interpretowane, że wysyłamy otoczeniu jednak różnorodne sygnały, a część tych nieoczekiwanych dla nas jest nad wyraz powtarzalna (!). Że może jednak „obawia się utraty twarzy, przyznawania się do błędów, cofania swoich słów, łatwo przechodzi od przekonywania do zmuszania, forsuje swoje poglądy”… Sam nigdy nie zapomnę, jak kilkanaście lat temu mój zagraniczny kolega podczas wspólnego szkolenia opisując mnie stwierdził „Darek jest uparty”. W sali szkoleniowej nie walczyłem (mądry chłopak…), ale w duchu zawyłem w proteście, że nigdy w życiu, no co on też opowiada. Całe szczęście zwyciężyła pokora oraz duch badacza i zacząłem się sobie mocniej przyglądać. No i co? No miał chłop rację… Ma ją zresztą cały czas, bo jak byłem, tak i jestem uparty, czasem nawet bardzo. Nie ułatwia to życia i współpracy ze mną. Ale, gdy już dobrze zdaję sobie z tego sprawę, mogę do pewnego stopnia kontrolować swoje zachowania, świadomie jednak odpuszczać w wielu sytuacjach oraz włączać bezpiecznik autoironii. Co więcej, mogę równie świadomie kreować okoliczności, w których ta cecha staje się zaletą, a unikać takich, gdzie będzie destrukcyjna. Jak umiesz świetnie pływać i lubisz to, to znajdź robotę nad wodą, a nie na pustyni, prawda?
Jest jeszcze jedna rzecz, którą możemy zrobić z raportem po wypełnieniu ankiety osobowościowej. To już wariant dla tych dojrzałych emocjonalnie, którym zależy na istotnym pogłębianiu wiedzy o swoich zachowaniach. Czyli dla Ciebie. Drukujemy kluczowe strony raportu w kilku egzemplarzach i rozdajemy w miejscu pracy ludziom, z którymi mamy systematyczne kontakty. Rzecz w tym, by byli to ludzie, którzy obserwują nas wystarczająco długo i w przeróżnych sytuacjach, czyli mają spory materiał na nasz temat. Następnie prosimy ich, by wykorzystali dwa markery. Zielonym niech zaznaczą te nasze opisy, z którymi się zgadzają, czerwonym te, które uznają za fałszywe (czyli w ich opinii nie opisują nas, nie zgadzają się z nimi), a na biało niech zostawią te, na temat których nie mają zdania. Po kilku dniach niech inna osoba to od nich zbierze, wymiesza i Ci odda (to gwarantuje anonimowość). Dalej pozostaje Ci już tylko podsumowanie wyników, czyli sprawdzenie, co do których cech wszyscy byli zgodni (zarówno na zielono, jak i czerwono), Bo to znaczy, że dla otoczenia taki właśnie jesteś, niezależnie, co sam o sobie myślisz. Jeśli wszyscy Ci powiedzą, że jesteś słabym słuchaczem, no to jesteś… A jeśli Ci powiedzą, że ponadprzeciętnie angażujesz się w aktywności na rzecz grupy, to znaczy, że tak to postrzegają i jest to dla nich ważne. Nawet jeśli Ty sam sądzisz, że nie robisz nic specjalnego. Warto też sprawdzić, co do których Twoich cech ankietowana grupa miała największe wątpliwości – np. rozkład głosów zgadzam się/nie zgadzam się pół na pół. Mamy wtedy kopalnię wiedzy o sobie. Mamy raport (tak, tak, pamiętamy, narzędzie statystyczne) oraz mamy dodatkowo opinię najbliższego otoczenia na temat naszych zachowań, co w sumie daje bardzo mocny materiał niezależny już od naszego widzimisię. Oczywiście podobnie jak w przypadku opisywanej wcześniej ewaluacji w firmie wyniki bierzemy w spokoju na siebie, do analizy. Nie walczymy, nie staramy się przekonać innych, „jak bardzo się mylą”. Najprawdopodobniej się nie mylą. Widzą po prostu nasze codzienne zachowania i końcowe wybory, których dokonujemy. Widzą efekty naszych wewnętrznych sporów z samym sobą, a nie same spory, co nam samym akurat zaciemnia obraz.
Jest jeszcze jedna zaleta wyżej opisanego scenariusza. Takie postępowanie jest dowodem osobistej odwagi i bardzo pozytywnie wpływa na nasz wizerunek. Buduje zaufanie do nas, buduje fundamenty otwartej i merytorycznej dyskusji na dowolny temat w przyszłości. Bo jeżeli nie boimy się spokojnie rozmawiać o sobie samym, to nie boimy się rozmawiać na żaden temat. Sami jesteśmy dla siebie najtrudniejszym tematem, więc potrafiąc to, nic nam już nie jest straszne. Widzę to rok w rok, prosząc słuchaczy studiów MBA o przygotowanie dziesięciominutowej autoprezentacji na temat swojej osobowości, zachowań, motywacji, wygłoszenie jej przed grupą i poddanie pod dyskusję (dyskutujemy oczywiście o procesie autorefleksji każdego, a nie jego osobowość). Jeśli uda nam się jeszcze zaprosić do postąpienia w podobny sposób pozostałych członków naszego firmowego zespołu oraz wspólnego omówienia wyników, to jest ogromna szansa na niesamowite scementowanie grupy. To jak włączenie turbo w pracy zespołowej. Nie znam się na kolorach, ale w ten sposób można przejść od pięknych, szczytnych i dosyć naiwnych dyskusji o organizacjach turkusowych do praktyki. Wariant minimum, to zrobić sobie w zespole chociaż owe ankiety osobowościowe i przedyskutować wyniki. Oczywiście nie pod kątem wypominania sobie czegokolwiek, czy też oceniania (to gwarantuje konflikt) a pod kątem dążenia do zrozumienia motywów i preferencji zachowań pozostałych partnerów. Chyba nic tak nie usprawnia późniejszego współdziałania. Jeśli zespół nie jest pewien, czy udźwignie samodzielnie takie przedsięwzięcie (to nakłada duże wymagania na umiejętności komunikacji i dojrzałość), to warto zaprosić doświadczonego moderatora dyskusji. Przynajmniej na początku.
Na koniec tego fragmentu mamy jeszcze jedną nagrodę. Jeżeli sami potrafimy tak otwarcie mówić o sobie (szczególnie jako szef!), to mamy wtedy prawo oczekiwać tego od innych. Taka spokojna i dojrzała otwartość to jedna z najlepszych dróg budowania swojego autorytetu przywódcy. Z kolei jakże odwrotny skutek wywiera tchórzliwe zachowanie, czyli poddawanie swojego zespołu różnorodnym analizom, ankietom, szkoleniom sprawdzającym itd. i jednoczesne skrywanie się za pancerzem władzy – zespół proszę mi prześwietlić do kości, ale mnie samego nie ruszać. Ja mam sobie siedzieć na szklanej górze, bom już doskonały. Iluż to ja się takich „liderów” naoglądałem…
Pragnę zwrócić uwagę na jeszcze jeden element. NIE poruszamy się w obszarze jakichkolwiek kwestii intymnych, głęboko osobistych. Poruszamy się tylko w obszarze zachowań w środowisku pracy, tych jawnych. Pytania, na które szukamy odpowiedzi przy pomocy innych to te same, które sami zadajemy ludziom i wtedy nie widzimy w tym nic zdrożnego. Oczekujemy do tego otwartej i wiarygodnej odpowiedzi (!). Choćby podczas rekrutacji do swojego zespołu: co Cię motywuje, jakie masz silne strony, a jakie słabsze, co chcesz rozwijać, jak komunikujesz, jak budujesz relacje, z czego jesteś dumny itd., a do tego… potwierdź to wszystko na przykładach swoich zachowań. Skoro oczekujemy tego od innych musimy być gotowi na to samo ze swojej strony.
No proszę, zaczęliśmy od tak banalnego kroku, jak ankieta osobowościowa, a doszliśmy do praktyki tworzenia efektywnych zespołów na bazie szacunku i wzajemnego zaufania oraz budowania nowoczesnego przywództwa… Nagle rozprawianie o przywództwie przestało być wyidealizowaną i abstrakcyjną dyskusją (jakiej dużo za dużo), a stało się czymś uchwytnym. Czymś, co nie dzieje się samo, bo „ludzie są z natury dobrzy i sami wiedzą wszystko”, albo czymś „z czym trzeba się urodzić”. Czymś, co wymaga jednak odwagi (dyskutować o sobie), prawości (dyskutować otwarcie, słuchać) oraz wysiłku (czas). Uwaga na marginesie – moje doświadczenia pokazują, że zbudowanie w ten sposób zgranego na trwale zespołu (bo na bazie precyzyjnie zdefiniowanych wartości tegoż zespołu, a nie globalnej firmy, oraz idących za nimi konkretnych zachowań) zajmuje od pół do roku systematycznych i konsekwentnych działań. Co więcej, wcale nie wszyscy dojeżdżają z grupą do szczęśliwego końca. Bo wcale nie wszystkim jest po drodze z takim systemem organizacji współpracy, komunikacji, dzielenia się odpowiedzialnością. Aż tak idealny to ten świat nie jest, o czym warto pamiętać. A zaczyna się to wszystko od autorefleksji osobistej.
PS. A skąd akurat takie zdjęcie na początku? Jakież bogactwo wzorów może się nieoczekiwanie pojawić przy właściwie rzuconym promieniu słońca… A czymże jest nasze myślenie, jak nie takim promieniem?
Samo zdjęcie wykonałem rankiem w hotelu. Cóż za widok zaraz po przebudzeniu!
Powiązane wpisy
Spójność to mit. Wcale jej nie potrzebujemy
Spójność (integrity), to jedno z najczęściej używanych słów. W każdej dyskusji o przywództwie prędzej czy później pojawi się oczekiwanie „Lider musi być spójny”. Bez tego nie zaufamy, nie będziemy zmotywowani,
Panie Darku, to się nie uda, bo…
Słyszę to niezwykle często, gdy rozważamy, co można zrobić, by poprawić swoje pozycjonowanie na rynku, sieć kontaktów, jakość przywództwa itd. Te osoby mają nawet solidne argumenty, dlaczego „może” się nie
Mit nr4: Co za czasy, jesteśmy przebodźcowani!
Fajnie brzmi, ale zły adres. Założenie wstępne: rozmawiamy w gronie osób, które ukończyły 18 lat, mają dowód osobisty i prawo głosować,. Większość z nas ma nawet nieco więcej lat, żyje