Książkowy fast-food czy zdrowa żywność?

Książkowy fast-food czy zdrowa żywność?

Przygotowując recenzję 12 życiowych zasad” modnego Jordana Petersona (LINK) opisałem tam m.in. trzy podstawowe zasady, którymi kieruję się dobierając swoje lektury. Wszystkiego przeczytać się nie da. Poza obowiązkowymi klasykami (których także masa) lawinowo przybywa książek, a co jedna, to bardziej „wyjątkowa, fascynująca, zmieniająca myślenie, poruszająca, rozbijająca paradygmaty, bestseller New York Timesa” itd. Tym samym doba i życie za krótkie, by sobie z tym poradzić. Potrzebne są kryteria wyboru, żeby z głowy nie robić śmietnika i mieć jeszcze czas na inne, poza czytaniem, aktywności. Na przykład filmy i gry komputerowe. Jak odróżniać intelektualny fast-food od zdrowej żywności?

Pierwszym i najważniejszym ze wspomnianych trzech filtrów jest osoba autora. Zdecydowanie preferuję książki napisane przez naukowców zajmujących się opisywanym obszarem oraz przez praktyków, którzy wiele lat działają w tymże opisywanym obszarze i mają udokumentowane sukcesy. Ważna uwaga dodatkowa: oba rodzaje autorów mają żyć z tejże nauki i praktyki, a nie z opowiadania o tym po konferencjach motywacyjnych, telewizjach śniadaniowych, youtubach, czy pisania non stop dwóch książek rocznie, a każda jeszcze bardziej „wyjątkowa, fascynująca…”. Ten wymóg jest niezwykle istotny. Nie przepadam za autorami znanymi z tego, że są znani. Nawet jeśli mają tytuły i dawno temu coś zrobili. Jeżeli żyją z opowiadania i opisywania, to, chcąc nie chcąc, muszą systematycznie produkować sieczkę.

W ostatnim czasie trafiły mi się dwie pozycje, które idealnie ilustrują powyższe kryterium i jego ogromną przydatność. Pierwsza, to „Siła Nawyku”. Druga, „Jak się uczymy?”. Autorem pierwszej jest Charles Duhigg, reporter śledczy wspomnianego „New York Timesa”, laureat nagród dziennikarskich, finalista Pulitzera. Krótko mówiąc zawodowy dziennikarz, czyli amator zbierający materiały i piszący dzisiaj o psychologii i okolicach, jutro o czymś innym, a pojutrze o czymś jeszcze innym. Autorem drugiej jest Stanislas Dehaene, profesor Katedry Eksperymentalnej Psychologii Poznawczej w College de France, członek Francuskiej Akademii Nauk. W jaki sposób przejawia się tytułowa różnica między amatorem i zawodowcem? O tym poniżej. Najprościej, jak się da, by „wstydu oszczędzić”.

„SIŁA NAWYKU”

– napisana reportażowo i sprawnie, czyli dobrze się to czyta, ale masa „zielonych szelek sułtana”, czyli bezsensownej nadmiarowej informacji wstawionej dla ubarwienia wywodu, budowania story, natłuczenia wierszówek. Kolor koszuli pacjenta, co jadł na śniadanie i tak dalej. Misją główną nie jest usystematyzowanie i przekazanie wiedzy, a liczba sprzedanych egzemplarzy. Przyznaję, misję wykonano. Z punktu widzenia Autora to misja jak najbardziej dopuszczalna, oczywiście,

– opisy przypadków są ważne, powinny jednak służyć do ilustracji powyższego usystematyzowania wiedzy. A wiedza ma nam być pomocna w rozwiązywaniu własnych przypadków. Tutaj jest odwrotnie. Opisy przypadków, to cała istota książki. Do tego profesjonalnie poszatkowane dla budowania napięcia i podtrzymywania uwagi. Przeglądając swoje notatki sporządzane w trakcie lektury natknąłem się na taką refleksję „Story aż do wyrzygania…”. Szanuję warsztat reportera, ale… jak wyżej, czyli wiedzy nie ma, są „kejsy”. Do tego takie, że mogą udowodnić bardzo wiele tez, a nie tylko tę Autora. Bo to przypadki wielowymiarowe. Z kolei opisy badań są zdecydowanie w wersji „pop”. W połowie książki byłem już tym chaosem zmęczony.  Autorowi też kończyły się pomysły, więc coraz więcej w drugiej części jego, raczej jałowych, dywagacji. Dywagacji dowodzących niestety, jak bardzo Autor nie zna się na tym, co próbuje opisać. Tym bardziej, że…

– książka jest  tak bardzo napisana pod chwytliwą tezę i tytuł, że wszystko się pod nią podciąga. Autor nie dość, że niejasno definiuje sam nawyk, to jeszcze z czasem (bo książka ma mieć określoną długość) wrzuca do jednego worka przywództwo, motywacje, zaangażowanie, doświadczenia, wiedzę, procedury, reklamę itd. – wszystko dla niego mieści się w kategorii „nawyk”, mimo że w nauce definiuje się i opisuje te pojęcia zdecydowanie ostrożniej. W sumie dla Duhigga nawyki, to wszystkie zachowania, to i pisze o wszystkim. A jeżeli jakieś pojęcie mieści w sobie wszystko, to nic nie mieści na poważnie, pisać można cokolwiek i zawsze będzie na temat,

– efektem powyższych zabiegów jest niejasne poruszanie się pomiędzy tym, co wiemy, tym, co jest silną hipotezą, którą jednak nadal trzeba badać i tym, co jest zaledwie przesłanką. Do tego nie zawsze wiadomo, czyją: Duhigga, badaczy, czy opisywanych bohaterów „kejsów”,

– zabiegi studenckie, czyli np. wrzucam masę literatury na zakończenie każdego rozdziału, co ma mnie uwiarygodniać. To tak nie działa, bo jakość tej masy literatury nie przejawia się w postaci wartości dodanej w tekście. Do tego zrobił jeden prościutki rysunek i powtarza go… w 36 wariantach (tak, tak, policzyłem). Zapewne wedle propagandowej zasady, że wielokrotność powtórzeń czyni informację prawdziwszą. Nie czyni. Trzeci studencki zabieg, czyli masa powtórzeń dla nabijania stron. Po przeczytaniu ok. ¼ tej książki wiesz już wszystko . Można dalej nie czytać, w kółko to samo leci, tylko coraz bardziej naciągane,

– pozycja niezwykle USA-centryczna. Nie ma świata, nie ma wiedzy, nic nie ma poza USA,

test czasu: po kilku tygodniach od lektury nie pamiętam z niej nic. Papka dobrze podana, jak typowy fast-food, weszło, wyszło. Zjadłby coś człowiek…

„JAK SIĘ UCZYMY”

Najprościej mógłbym napisać, że niemal wszystko odwrotnie od powyższych uwag, ale doprecyzuję ocenę wedle tych samych kryteriów intelektualnych:

– oczywiście mamy opisy przypadków. Zajmują one tyle miejsca, ile trzeba, czyli nie dominują tekstu (żeby było story itd.), a są podstawą do opisu przebiegu i wniosków wynikających z szeregu badań, do tego pochodzących z różnych ośrodków naukowych. Dostajemy aktualną wiedzę na temat budowy, rozwoju i działania mózgu, ze szczególnym uwzględnieniem procesów poznawczych. Do tego w perspektywie czasowej od noworodka po wiek bardzo dojrzały,

– uwaga – to również bardzo dobrze napisana książka, tzn. nie ma żargonu, jest ciekawa (!), wykonana z myślą o czytelniku przeciętnym, a nie naukowym. Czyta się niejednokrotnie z niemal otwartymi ustami

– nie uświadczysz tam „zielonych szelek sułtana”. Kolor koszuli, jadłospis i pogoda w czasie zachodzenia opisywanego przypadku lub eksperymentu nie są pakowane do tekstu. Autor umie pisać i merytorycznie, i interesująco bez sztuczek,

– Dehaene dba o rozróżnienie tego, co jest udokumentowaną wiedzą, od tego, co jest hipotezą i od tego, co jest zaledwie wstępną przesłanką, wskazującą kierunek dalszych badań. Co więcej, niezależnie od swojej wiedzy, doświadczenia i tytułów zachowuje intelektualną pokorę (co wiem, co mi się wydaje, dopuszcza ogrom niewiedzy i ewentualne korekty tego, co wie dzisiaj),

– rozdział i uwagi Autora na temat rozwoju SI / AI (sztucznej inteligencji), odniesienie jej do budowy i działania mózgu, zarysowanie perspektyw tegoż rozwoju itd., to najwyższa półka w obszarze popularyzacji nauki. Rozdział wysokiej próby, jakiego w książkach amatorów ze świecą szukać. Także rozważania na temat tego, co wrodzone (geny, budowa mózgu), a co nabyte i relacji pomiędzy tymi obszarami polecam każdemu jako lekturę wręcz obowiązkową,

– Autor potrafi odwoływać się do wyników badań poza jego ośrodkiem i poza Francją. Dla niego to po prostu oczywiste. Opisuje stan wiedzy, a nie „pępek świata”,

test czasu – minęło kilka tygodni i pamiętam kluczowe rzeczy (!). Dlaczego? Bo są ważne, bo obalają na bazie nauki szereg krążących i utrwalonych mitów, bo są istotne z punktu widzenia mojej aktywności zawodowej oraz po prostu życiowej.

Podsumowanie

Wymienione na początku kryterium „Sprawdź, kto jest autorem!” kolejny raz udowodniło swoją przydatność. Jeśli chcesz poszerzać horyzonty, doskonalić umiejętności myślenia krytycznego, umieć rozróżniać, co wiemy od hipotez, sięgaj po książki zawodowców, a nie dziennikarzy. Też można się oczywiście przejechać, ale prawdopodobieństwo tego jest zdecydowanie mniejsze.

Jeśli jednak nie masz takich celów (przecież nie musisz), chcesz się pobieżnie prześlizgnąć po jakimś temacie (bo więcej nie potrzebujesz) i rozumu nie zmęczyć, to oczywiście książki amatorów będą lepsze. Pamiętaj tylko, że amatorom znacznie trudniej odróżnić prawdę od fałszu, fakty od hipotez, więc mogą Cię bardzo sprawnie wyprowadzić na manowce. Co często skutecznie czynią. No i… po kilku tygodniach i tak niewiele istotnego będziesz pamiętać, co tylko zwiększy głód nowej tego typu książki. Przeżuwanie coraz to nowej papki. Tak przecież działa fast-food…

Previous Nie "motywuj", szanuj. Jak? Choćby tak
Next # Scenariusze Kariery; jak zaplanować własną strategię?

Powiązane wpisy

Autorefleksja

VUCA – opis świata, czy przyjemny mit?

„Mam prawie pięćdziesiąt lat i większość życia przeżyłem w tych wiecznie niespokojnych czasach lęków i nadziei, wciąż oczekując, że pewnego razu owe czasy nareszcie się skończą. Ale teraz widzę, że

Autorefleksja

Smakowite cytaty bez komentarza cz. 3 Leibniz

– niezmącony spokój to krok na drodze do głupoty […] Należy zawsze znaleźć sobie jakąś pracę, jakiś temat do rozważania, jakiś plan – mam nadzieję, że stanie się jasne, iż

Autorefleksja

„Zero polityki w LinkedIn!” Słuszne czy naiwne?

To stały fragment gry. Ktoś napisze w LinkedIn post i wyrazi opinię np. o rządowych zmianach w podatkach, o zmianach w systemie sądowniczym, o rządowych planach konsolidacji przedsiębiorstw, o rządowych