Dlaczego rządzą nami psychopaci? Bo nikt inny nie chce

Dlaczego rządzą nami psychopaci? Bo nikt inny nie chce

Co i rusz wraca jak bumerang teza, że X% szefów w firmach, to psychopaci. Do tego to X ma być wcale nie takie małe. Wniosek: jak nam, (normalnym, oczywiście, jakżeby inaczej!) źle. No i że gdyby tak ci normalni, tacy jak my, liderowali, to by było super. Dołóżmy jeszcze odwieczne marzenia o rządach filozofów (bo są najmędrsi), fachowców (bo czysta merytoryka, zero układów), kobiet (bo miłość matki, empatia, dobro ogółu) lub innych równie idealizowanych grup. Cóż, co stwierdzenie, to fałsz.

Po pierwsze, nie ma ostrej, czyli klarownej, granicy między stanem normalnym i psychopatycznym. Kropka. Łatwo (choć wcale nie łatwo!) rozprawiać o skrajnych przypadkach klinicznych. Gdy już ktoś paru ludzi siekierą utłucze, to proste, zdawałoby się. W życiu codziennym, potocznym, jednak nadużywamy bardzo niejasnego i rozumianego przez każdego inaczej pojęcia. Co dla jednego już psychopatyczne, dla drugiego wciąż całkiem w granicach jego normy. Gdzie się kończy tak pożądana i równie niejasna charyzma, wizja i pewność siebie, a zaczyna psychopatia? Konia z rzędem temu, kto ma narzędzia po temu, by to w każdym przypadku wiarygodnie i obiektywnie stwierdzić. Polecam tutaj choćby niezwykle interesującą książkę prof. Fallona „Mózg psychopaty”. Już to powinno praktycznie kończyć nasze internetowe narzekania, że rządzą nami psychopaci. Skoro pojęcie jest niejasne, to dalsze dywagacje są rozprawianiem o sposobach rozmnażania się ewentualnych roślin na nie odkrytych jeszcze planetach krążących wokół nieodkrytych gwiazd.

Po drugie, szefowie, ale którzy? Czy tylko ci na pozycji numer jeden w firmach, czyli prezesi/prezeski, a ci na niższych szczeblach to już nie? Jeśli ci poniżej nie, to skąd się biorą psychopaci na samej górze, skoro poniżej ich nie ma? A jeżeli poniżej też są, to na wszystkich poziomach, czy od jakieś konkretnego się to zaczyna? Od którego wtedy i dlaczego od niego? To z kolei znaczy, że psychopatia jest tak powszechna, że… jest stałym czynnikiem, czyli normalnym elementem społeczności. Do tego, czy liczy się sam szczebel organizacji niezależnie od wielkości firmy? Prezes spółki piętnastoosobowej a prezes spółki zatrudniającej piętnaście tysięcy robi różnicę? Jeśli tak, to od jakiej wielkości? A co z kwestiami kulturowymi w danej społeczności w danym czasie? No bo co innego Azja, co innego Europa itd. Sami dochodzimy do absurdów i zapętlamy się w nich. Drugi powód, by bazujące na odczuciach i wydaje-mi-się-z-tendencją-do-wierzę dywagacje, że rządzą nami w firmach psychopaci po prostu zarzucić.

Po trzecie, w swojej statystycznej masie, chcemy i uwielbiamy liderów. Dobrze nam, gdy jest ktoś, kto wie (a przynajmniej mówi, że wie) i zdejmuje z nas konieczność podejmowania decyzji. No i gdy się ktoś taki pojawia, to bardzo się cieszymy i, w swojej statystycznej masie, dajemy mu władzę. Ewentualnie on(a) sam(a) bierze to, czego inni (my!) wcale nie są tacy skorzy brać. I dobrze nam z tym. Później sobie możemy za to narzekać. Jaka to ulga dla większości z nas, gdy nawet na zebraniu w szkole lub zebraniu mieszkańców spółdzielni mieszkaniowej pojawiają się ochotnicy do trójki klasowej i zarządu tejże spółdzielni. Uff, mamy z głowy i niech oni sobie tam zarządzają.  

Po czwarte, i filozofowie, i fachowcy, i kobiety, i każda tak idealizowana grupa, to w rzeczywistości mieszanina wszystkich typów charakterów, emocji i przeciwstawnych interesów grupowych. Czysty i zawsze dla wszystkich taki sam rozum? Czysta i obiektywna fachowość? Czysta i taka sama dla wszystkich miłość? Żarty chyba. W każdej z tych grup mamy kotłowaninę tych samych różnic, co w całej społeczności. Już Le Bon w słynnej „Psychologii tłumu” sprzed stu lat pisał: „Między wielkim matematykiem a jego szewcem może istnieć olbrzymia różnica co do rozwoju umysłowego, ale ich charaktery albo nie różnią się, albo różnią się nieznacznie”. Do tego ci idealizowani najmędrsi, fachowi i kochający… najczęściej nie pożądają władzy z jej wszystkimi aspektami. I tak koło się zamyka. Bardziej jego kwadratura, o czym świadczy fakt, że nigdy nigdzie na trwałe nie zadziałały rządy idealizowanych filozofów itd.

Podsumowując zagadnienie zarysowane w pierwszym akapicie – jak by było cudownie, gdyby rządzili ci, którzy nie chcą. Westchnął pan Sułek dopijając trzecią kawę. PS tytuł oczywiście przesadzony. Celowo zawarłem w nim fałszywą i dosyć powszechną tezę, by się z nią dalej zmierzyć.

Previous Spójność to mit. Wcale jej nie potrzebujemy
Next Priorytetyzacja zadań? Zrób im wyścig australijski

Powiązane wpisy

Przywództwo

Turkus to jeszcze biznes, czy już religia? CZĘŚĆ III

Czytając „Pracować Inaczej” autorstwa p. Laloux cały czas miałem odczucie, że coś fundamentalnego tutaj nie pasuje. To było tak silne, że praktycznie musiałem  odkładać książkę co kilka(naście) stron i zmuszać

Przywództwo

Tu i teraz. Kogo obchodzi, co będzie za dwa lata?!

Prowadziłem kiedyś proces rekrutacyjny na nowotworzone stanowisko. Bardzo ważne, dla bardzo dużej firmy. Poza wieloma mniej lub bardziej standardowymi oczekiwaniami (choć trudnymi do jednoczesnego spełnienia) widniał w opisie jeszcze jeden

Przywództwo

Menedżerki są z Wenus, a menedżerowie z Marsa?

Jakiś czas temu wraz z prof. Jackiem Mirońskim, SGH, przeprowadziliśmy ankietę wśród polskich menedżerów badającą ich postawy i zachowania w obszarze zarządzania ludźmi. Posłużyliśmy się koncepcją typów X-Y opracowaną przez