
Praca z domu, pierwsza krew
Jesteśmy w zupełnie nowej sytuacji. Z dnia na dzień zmieniło się otoczenie. Niespodziewanie środowiska pracy i życia połączyły się i większość rzeczy wykonujemy z jednego miejsca – z domu. Mniej lub bardziej świadomie zdobywamy zupełnie nowe doświadczenia. Zarówno w ramach kontaktów służbowych, jak i próbując jakoś pracować i żyć w domu i nie popaść w chaos. Praca z domu nabrała innego wymiaru.
Poniżej garść pierwszych wrażeń wynikających z moich rozmów z klientami. Wrażeń odnoszących się do realnych doświadczeń, nie teorii.
- Przebodźcowanie
Szefowie chcą dobrze. Zdają sobie sprawę, że zesłanie ludzi do domów zrywa masę codziennych mikrokontaktów. To może różnie wpływać na samopoczucie i emocje pracowników. Do tego całkiem sporo szefów, tracąc ludzi z oczu, traci również poczucie wpływu i kontroli. Przeważnie niesłusznie, ale szef też człowiek. Z wszystkimi konsekwencjami… Mamy tu więc potencjalne zagrożenie stanu emocji pracowników oraz emocji szefów. Szefowie, którzy do tej pory robili spotkanie zespołu raz w tygodniu teraz wideokonferencję robią codziennie lub co dwa dni. Podobnie z kontaktami indywidualnymi. Do tej pory raz na kilka dni rozmowa, a teraz z każdym podwładnym codziennie telefon lub wideo.
Do tego można jeszcze dołożyć efekt skali w dużych organizacjach. Szefowie z wielu poziomów kumulują tego typu aktywności i kaskadują w dół. Nie tylko na swoich bezpośrednich podwładnych, ale i na niższe szczeble. Informacje na bieżąco o korona wirusie – bach, e-mail albo WhatsApp „do wszystkich”. Informacje o codziennych staraniach zarządu – bach „do wszystkich”. Informacje wzmacniające morale (aż po „zakwitły kwiaty w ogrodzie mym, co znakiem nadziei”) – bach „do wszystkich”. I tak dalej.
Efekt – wspomniane przebodźcowanie pracowników. W dobrej wierze można ich zbombardować i wbić w ziemię nadmiarem informacji i ciągłym pobudzaniem. Kilkanaście godzin dziennie. Szczególnie gdy firma egzystuje do tego w różnych strefach czasowych. A to e-mail, a to grupa na WhatsApp, a to wideokonferencje, a to telefony itd. Niejednokrotnie ponad realne potrzeby. Nadeszła chwila powiedzenia „Sprawdzam!” dla całkiem powszechnych deklaracji, że rozlicza się pracowników za efekty pracy, a nie za jej formalny czas i nie za czas bycia w nieustannej gotowości.
Jak sobie z tym radzić? Pierwszy sposób, to filtrowanie. Jeśli otrzymujesz coś z góry, to zastanów się, zanim automatycznie natychmiast puścisz to w dół, do swoich. Może warto filtrować i stworzyć bufor ochronny. Może warto poczekać i kilka wiadomości zebrać w jedną i dopiero wtedy puścić dalej. Może warto zastanowić się, czyje lęki próbujesz leczyć nadmiarowymi telefonami czy wideokonferencjami – ludzi, czy jednak bardziej swoje?
No i jeszcze jeden sposób. Opisany poniżej.
- Diagnoza, czyli zapytaj
Tak, to sytuacja wyjątkowa. Tylko że… każdy to przeżywa na swój sposób. Bardzo indywidualny. A skoro każdy na swój sposób, to nie ma jednego uniwersalnego sposobu działania szefa, który pasuje do wszystkich jednocześnie. Wiara w to jest całkiem popularnym błędem. Wymyślić w ciszy gabinetu działania uniwersalne i wdrażać je natychmiast. Niejednokrotnie są to po prostu działania dobre dla tego, który… je wymyślił, ale nie dla wszystkich.
Każdy szef może sobie z tym poradzić w całkiem prosty sposób. Rozmawiasz ze swoimi ludźmi? Świetnie! To dodatkowo, oprócz proponowania rozwiązań i aktywności, po prostu zapytaj każdego, czego od Ciebie potrzebuje. Jakiej Twojej aktywności oczekuje. I mu to konsekwentnie dawaj. Tylko tyle i aż tyle. Ponieważ przymusowa izolacja się przedłuża i wszyscy uczymy się, jak z tym żyć, to ponawiaj to pytanie. Bo odpowiedzi w miarę czasu mogą się zmieniać. Pozwól myśleć swoim ludziom. Nie musisz myśleć i wymyślać wszystkiego za nich. Szczególnie tego, co jest dla nich dobre i czego potrzebują. To oni sami wiedzą lepiej.
PS. Pisząc „Twoi ludzie / Twój zespół” mam na myśli bezpośrednich podwładnych. To się da ogarnąć. Przecież to maksymalnie kilkanaście osób. Zwykle jednak mniej niż dziesięć.
- Wyjdź z pracy
Kwestia oddzielania czasu pracy od czasu poza nią jest całkiem dobrze znana. To mityczny work-life-balance, omówiony choćby tutaj, LINK. Do tej pory łatwiej było też do tego podejść technicznie. Dawało się wydzielić przestrzeń pracy i życia (biura, fabryki, podróże służbowe itd. vs dom, rodzina itd.). Oczywiście, nasze czynności w tych przestrzeniach mieszały się czasem, choć raczej z przewagą wynoszenia pracy do domu, niż odwrotnie. Były za to fizyczne wręcz drzwi do trzaśnięcia, biur(k)o do opuszczenia, by móc powiedzieć „Skończyłem na dzisiaj”.
Teraz jest jedna wspólna przestrzeń na wszystko. W domu żyjesz domowo, rodzinnie i do tego pracujesz. Nie ma drzwi do trzaśnięcia. To może się okazać poważną pułapką. Łatwo popaść w tryb nieustającego służbowego czuwania. Od przebudzenia aż po późną noc, do samego zaśnięcia. Ciągłego sprawdzania, czy coś przyszło, na coś trzeba (?) odpowiedzieć, zareagować itd. Niby jesteśmy teraz uziemieni w domu, a często pracujemy więcej, niż wcześniej.
Jak sobie z tym radzić, by nie popaść w obłęd? Dwie strategie już się klarują na bazie pierwszych doświadczeń:
– aktywność w trybie kosmonauty, czyli wykonywanie różnorodnych czynności w interwałach ok. 0,5…2 godziny; przeplatanie pracy z wyraźnie odseparowanymi aktywnościami innego typu, podczas których wyłączamy komputer i telefon (osobny artykuł na ten temat tutaj, LINK)
– sprawdzanie i kontrolowanie sumarycznej liczby godzin spędzanych na aktywności zawodowej; by nie przekraczać dotychczasowych standardowych 8…10 godzin na dobę.
Obie strategie nie wykluczają się. One się uzupełniają.
- Zorganizuj miejsce pracy
Sześć lat temu przechodziłem na samozatrudnienie i pracę z domu. Starszy i doświadczony kolega zapytał mnie wtedy, czy mam osobny pokój do pracy. Odpowiedziałem, że nie i zapytałem klasycznie „A o co chodzi?”. Jego odpowiedź była krótka: „Sam zobaczysz”. I co? To naprawdę był bardziej doświadczony kolega… Zobaczyłem. Praca z doskoku przy ławie, stole, na kanapie, przy biurku w przejściu między salonem a sypialniami potrafi być piekielnie uciążliwa. Do tego dla wszystkich domowników, łącznie z kręgosłupem. Nie mówiąc już o prowadzeniu rozmów telefonicznych, czy wideokonferencji. Najczęstszy komentarz od domowników? Oczywiście „Ale się wydzierałeś”. Jakby nie wiedzieli, że rozmówca był przecież daleko…
Jak sobie z tym radzić? Warto rozważyć wydzielenie w domu przestrzeni jasno zdefiniowanej jako miejsce pracy. Z porządnym krzesłem (kręgosłup!), miejscem na komputer na odpowiedniej wysokości (oczy, ręce itd.). W idealnym przypadku miejsce na tyle zasłonięte, by można rozmawiać przez telefon bez natychmiastowej dezorganizacji życia całej rodziny oraz wziąć udział w wideokonferencji bez obawy o to, co się w kamerce nagle nie pojawi (nie każdy program ma funkcję automatycznego ustawiania tła).
- Pogłębianie relacji
Przymusowe zamknięcie w domu oznacza odcięcie od codziennych masowych interakcji z innymi ludźmi. Mam tu na myśli nie tylko poważne spotkania, jak sprzedaż, negocjacje, szkolenia, narady itd. Chodzi także o pozbawienie nas wspomnianych wcześniej mikrokontaktów, czyli krótkich interakcji na korytarzu, w biurowej kuchni, na parkingu, w windzie itd. Spontanicznych, nieplanowanych, zachodzących zwykle samoistnie. Choć krótkie i płytkie, odgrywają jednak istotną rolę w socjalizacji, budowaniu poczucia akceptacji, czy rozpoznawalności. Teraz to wszystko zniknęło.
Całe szczęście to nie musi oznaczać tylko straty. Skoro przymusowo zostaliśmy przede wszystkim z kontaktami pierwszego typu (sprzedaż, negocjacje, narady, szkolenia itd.), do tego w formule ucho-w-ucho lub monitor-w-monitor, możemy je świadomie pogłębiać. Zamiast skupiać się tylko na ich stronie formalnej i zawodowym celu, możemy poszerzać ich formułę.
Można dzielić się doświadczeniami radzenia sobie w nowej sytuacji. Po co każdy ma wymyślać wszystko od nowa samemu? Zorganizowałeś sobie stanowisko pracy w domu? Podziel się tym z kolegami; może jeszcze na to nie wpadli. Co więcej, może usłyszysz od nich coś istotnego, na co sam nie zwróciłeś uwagi? To samo w obszarze organizacji dnia i pracy, koordynacji tego z życiem rodzinnym, techniki robienia zakupów, pieczenia chleba i wszystkich drobiazgów (pozornie!), z których składa się nasze nowe życie. Dzięki temu wyjdziemy z tej sytuacji z relacjami pogłębionymi ze swoim najbliższym otoczeniem. Relacjami wynikającymi ze wspólnoty doświadczeń.
Uwaga – pamiętajmy o punkcie 1, czyli niebezpieczeństwie przebodźcowania. Tutaj opisuję okazję do pogłębiania relacji z ludźmi z najbliższego otoczenia. Nie wysyłajmy wszystkiego do wszystkich, żeby nie robić z tego fejsbukowych łańcuszków. Praca z domu nie musi być koszmarem.
Powiązane wpisy
Moich 5 zasad działania w LinkedIn (i nie tylko)
Niedawno pozwoliłem sobie umieścić krótki post podsumowujący w 5. punktach moje osobiste zasady udziału w codziennym życiu społeczności LinkedIn. Był to w najprostszej (celowo) postaci spersonalizowany kodeks pozwalający mi nawigować
Tako rzecze Dariusz… o LinkedIn. Skarbiec
Nieco ponad dwa lata temu napisałem pierwszy artykuł opisujący moje doświadczenia w posługiwaniu się Linkedin. Cieszył się bardzo dużym powodzeniem. Wciąż gromadzi nowych czytelników. To były dla mnie intensywne dwa
Nie zaśmiecaj LinkedIn; cz.1, O czym szumi LI Polska?
Bohater Stanisława Lema, podróżnik kosmiczny Ijon Tichy, podczas wizytowania jednej z planet chciał się dowiedzieć, co to są tamtejsze Sepulki. Zajrzał do lokalnej encyklopedii. Ta skierowała go z hasła Sepulki