R. Dunbar, Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?
Dunbar i jego liczba – recenzja i wyjaśnienie kluczowego nieporozumienia
Dużo sobie obiecywałem po tej książce. W końcu autorem jest profesor, a nie jakiś „miłośnik publicysta i best selling author of {wstaw tytuł dowolnej gazety}”. Do tego pisze o tym, czym się zajmuje od dziesiątków lat. To dla mnie ważne. Bo nawet mądrym ludziom i autorytetom w jednej dziedzinie zdarza się pisywać głupstwa o dziedzinach innych. Popularnie nazywa się to chorobą laureatów Nagrody Nobla. A tutaj mamy autora wypowiadającego się na temat swojego obszaru specjalizacji i do tego nie pretendującego do roli jedynego wiedzącego wszystko. To jeszcze nie gwarancja siły treści, ale świetna przesłanka. Dla mnie przeważnie wystarczająca, by zainwestować pieniądze w kupno i czas w lekturę.
Tym razem obiecywałem sobie, niestety, za dużo.
To książka powstała z połączenia zbioru popularnonaukowych felietonów Dunbara w prasie. Do tego prasie bardzo różnej, głównie tej popularnej. Krótkich i przez to (jak dla mnie) z natury zbyt powierzchownych. To w przeważającej mierze zbiór ciekawostek, błyskotek. Jeśli czytałeś Morrisa (Naga małpa i in.), Wilsona (O naturze ludzkiej) i jesteś w miarę na bieżąco z opisami badań mózgu, genów itd. i rosnącym zrozumieniu ich wpływu na wszystkie aspekty życia człowieka, to tutaj wiele nie znajdziesz. Co tylko zaczyna się robić ciekawie, to… dowcipas na koniec felietonu i amba. Trzeba Dunbarowi zresztą oddać, że lojalnie odwołuje się do okresu badań reprezentowanego przez wspomnianych wyżej autorów. Podkreśla przełomowość tego okresu i znaczenie dla niego samego, czyli znaczenie w jego formowaniu się jako naukowca. Bardzo szanuję taką dojrzałość i świadomość, że zawsze stoi się na ramionach jakichś olbrzymów, nawet jeśli samemu później się pretenduje do takiej roli.
Autor we wstępie lojalnie informuje, jak powstała ta książka (zbiór felietonów). Tym samym winić za swoje wspomniane powyżej rozczarowanie mogę tylko siebie. Widziały gały, co brały, a przynajmniej… mogły zobaczyć. Mea culpa.
Jeżeli jesteś jednak początkującym, to książka bardzo Cię wciągnie i może być niezwykle pomocna. Szczególnie jeśli skłaniasz się do myślenia magicznego, typu „fluidy kosmosu, myślenie sercem, miłość zwycięża wszystko”. Wtedy lektura może być dosyć brutalna. Daje bazową dawkę wiedzy, jaki jest wpływ ewolucji, genów, budowy mózgu i wynikających z niej zjawisk chemicznych i fizycznych w organizmie na tak „uduchowione” i pozornie nieuchwytne zjawiska, jak miłość, dobór w pary, monogamię i poligamię. Okazuje się, że są one całkiem uchwytne… I nie ma tutaj mowy o prymitywnym redukcjonizmie, a o coraz lepiej poznawanych złożonych procesach. Procesach, które… można właśnie badać i poznawać metodami naukowymi. Niezależnie od naszych wzruszeń wzmacnianych poezją i komediami romantycznymi.
Zwracaj uwagę na jedno: autor bardzo płynnie przemieszcza się między tym, co udowodnione eksperymentalnie, tym, co jest naukową hipotezą na bazie solidnych przesłanek, a tym, co jest spekulacją. On to rozróżnia doskonale. Za to sposób pisania sprawia, że czytelnik mniej czuły na zasady myślenia krytycznego może jednak się chwilami pogubić. To z kolei może dać asumpt właśnie do myślenia magicznego i popłynięcia z wnioskami w kosmos – bo „Einstein / Dunbar powiedział…” podczas, gdy wcale tak nie powiedział i nawet tak nie pomyślał.
Silne strony:
– ciekawe, napisane spokojnie i rzeczowo rozdziały o relacjach nauka-religia; łącznie z pokazaniem, jak budowa mózgu determinuje możliwość powstawania i rozwoju religii oraz jej rolę w budowaniu spoistości grup
– ciekawy opis rozwoju poziomów myślenia, zarówno ewolucyjnie, jak i na poziomie pojedynczego człowieka od urodzenia. Chodzi o intencjonalność rzędów od pierwszego do piątego: wiem, czego chcę tu i teraz / wiem, czego ty chcesz / wiem, czego ty chcesz ode mnie itd.
– napisane wartko, z lekkością pióra, z poczuciem humoru (czasem przyciężkim, ale to już kwestia indywidualna). Felietony musza być lekkie o dowcipne, bo innych ludzie nie chcą czytać masowo, no to się dowcipkuje.
Dunbar, niejednokrotnie wspomina też tzw. Liczbę Dunbara. Nic dziwnego, w końcu jest autorem tego pojęcia. Rodzi ona szereg nieporozumień, a już szczególnie w lekturze wspomnianych krótkich felietonów. Czym ona jest, a czym nie jest?
Zacznijmy od drugiego. Liczba Dunbara nie oznacza liczby kontaktów, które mogę utrzymywać z innymi ludźmi. Tych można mieć znacznie więcej. Nie chodzi o tymczasowe i zadaniowe relacje 1na1. W takie można wchodzić tysiącami, szczególnie w dobie mediów społecznościowych. FB umożliwia posiadanie do 5 tysięcy kontaktów. LI do 30 tysięcy. Czy w dowolnym momencie można bezpośrednio i łatwo dotrzeć do każdego z nich? Oczywiście! Trudniej, ale można było to zrobić i dawniej, za pośrednictwem zwykłej poczty. Wystarczyło napisać nazwisko adresata na kopercie i swoje po drugiej stronie. Ale… zupełnie nie o to Dunbarowi chodzi. W tym właśnie nieporozumienie.
Dunbarowi chodzi o dwie rzeczy występujące jednocześnie. Liczba jego imienia ujmuje:
– realna liczba utrzymywanych przez dłuższy czas relacji pogłębionych (znajomość faktów z życia innych uczestników, umiejętność posługiwania się tą wiedzą, w tym także stanów emocjonalnych)
– nie są to relacje tylko 1na1, ale relacje w ramach grupy, społeczności. Jednostka wywiera wpływ nie tylko na swoje relacje indywidualne, ale też na relacje innych wewnątrz grupy, jej spoistość, jej dynamikę i ich zmienność w czasie; do tego to grupa wywiera wtedy też wpływ na poszczególne jednostki (wspólnota poglądów, celów, wierzenia, mity założycielskie, wartości) aż po ich dyscyplinowanie i zobowiązywanie do uzgodnionych w grupie zachowań.
To zupełnie co innego, niż sporadyczne pisanie komentarzy na fejsie pod postami tysięcy ludzi, czy też zawiązywanie tymczasowych i płytkich wspólnot pod hasłami związanymi z bieżącymi i równie tymczasowymi akcjami społecznymi, politycznymi itd. Zresztą, gdybyśmy zechcieli samodzielnie przeanalizować z iloma osobami systematycznie wymieniamy komentarze w FB i LI, to sami zobaczymy, że dużo tego nie będzie… Mimo tysięcy formalnych kontaktów.
Sama liczba jest oczywiście bardziej jakościowa, niż dokładnie ilościowa. Wspominane 150, to „circa about gdzieś tam”. W zależności od konkretnego kontekstu i uczestników jest to około 50…150. O czym zresztą sam Dunbar jasno pisze.
A praprzyczyną opisanego nieporozumienia jest też… sam Dunbar. Efekciarski i skrótowy tytuł i używane przez niego sformułowanie „Ilu przyjaciół potrzebuje człowiek?” łatwo zapada w pamięć, czyli jest marketingowo świetny. Ale jednocześnie sam autor dramatycznie spłyca przekaz i wręcz wiedzie ludzi na manowce. Sam Autor strzela sobie w kolano i składa klarowność i wierność naukowego przekazu na ołtarzu marketingu. Nie potępiam, takie czasy i przyciągnięcie uwagi czytelnika wymaga czasem ofiar…
Kwestia ostatnia – Dunbar jest Szkotem. Do tego Szkotem dumnym. Nic w tym złego, ale liczba jego nawiązań, co to wielkiego Szkoci zrobili dla świata jako pierwsi przypomina chwilami naszą dumę z odkrycia Ameryki przez Jana z Kolna i lądowanie na Księżycu pana Twardowskiego J .
Czy czytać? Tak. Choć będę szukał innych pozycji Dunbara. Takich, które wchodzą znacznie głębiej.
Powiązane wpisy
Piątek trzynastego, czyli wykład dla CSO Council
Bez strachu i przesądów w piątek trzynastego września’24 przedstawiłem swój cieszący się bodajże największym zainteresowaniem i zaangażowaniem uczestników wykład „Mity Przywództwa”. Kilka setek uczestników w dziewięciu krajach, w tym słuchacze
Influencer, czyli 21 zwycięzców LinkedIn
Klub Inteligencji Biznesu zorganizował konkurs: LinkedIn Top Influencer 2020. Szacowna Kapituła po naradach zarekomendowała 21 systematycznie aktywnych osób (stąd oczko). Teraz można głosować. To tak różne osoby, że, jak dla
Coaching – dokąd doszliśmy?
Z ukochanego przeze mnie gotowania w głowie (własnej) zaczyna się rodzić kolejna seria postów tematycznych. Obok wciąż rozwijanych cyklów poświęconych Autorefleksji, Przywództwu, Komunikacji i Rozwojowi otwieram dziś następny – Coaching