Mądrzy inaczej: czołgi kupujemy jak resoraki

Mądrzy inaczej: czołgi kupujemy jak resoraki

Amerykańskie Abramsy, to bardzo dobre czołgi. Bez wątpienia jedne z najlepszych na świecie. Jednak obecne wprowadzanie ich do naszej armii wygląda jak nieomal sabotaż. Szykujemy sobie tragedię logistyczno-szkoleniowo-remontową. Pokazuje to, że dla naszych „polityków” (bez cudzysłowu słowo polityk nie przechodzi mi przez gardło) sprzęt wojskowy, to jak resoraki do zabawy i ustawiania na półce. Wchodzisz do zabawkowego, oglądasz bez dotykania z racji efektu „wow”, kupujesz. Sam zakup jest końcem operacji i jej kosztów. Więcej nie kosztuje dzieciaka nic. Później już tylko zabawa, podczas której w dowolnej chwili wrzucasz resoraki do pudełka, czy na półkę. Co więcej, to żaden problem mieć resoraki od Sasa do Lasa, różnej wielkości, konstrukcji, producentów. Ba! To nawet radość większa przecież i zabawa przedniejsza. No ale to dotyczy niewielkich prywatnych pieniędzy, które sobie dzieciak może uzbierać choćby zbierając makulaturę i butelki. Uzbierał, wydał, po sprawie.

Ze sprzętem wojskowym jest jednak inaczej (z budowlanym i innymi zresztą też). Nasi politycy i ich wojskowi doradcy działają, jakby nie mieli pojęcia jak ogromne dalsze koszty właśnie logistyczno-szkoleniowo-remontowe stoją za każdym nowym modelem uzbrojenia. I to w chwili, gdy od lat mamy i rozwijamy czołgi tej samej generacji, czyli Leopardy 2, które dopiero co modernizowaliśmy. Rozumiem, gdy dyskutanci na fejsie nie mają o tym pojęcia, ale w MON takie podstawowe rzeczy powinni wiedzieć.

Wygląda więc, że będziemy mieli DWA równoległe systemy szkoleniowe, logistyczne i remontowe dla DWÓCH porównywalnych czołgów tej samej kategorii i generacji (to kluczowe, bo to nie wymiana starej generacji na zupełnie nową). Te wozy bojowe nawet na inne preferowane paliwo jeżdżą, bo mają silniki kompletnie innego rodzaju. Bo to, że czołg pojedzie na różnych rodzajach paliw nie oznacza, że można go na co dzień eksploatować na czym popadnie. Producent określa przecież wymogi technicznej eksploatacji na resursy międzyremontowe. Nie przestrzegasz, płać dodatkowo ze swoich. Jeżeli niewłaściwie obsługujemy auto, tracimy gwarancję, a przynajmniej skracamy sobie czas do następnej naprawy. Co gorsza, takich różnic wynikających z praktyki codziennej eksploatacji będzie masa. Paliwo, rzecz tutaj przykładowa i symboliczna zaledwie.

Znacznie bogatsze kraje od nas (choćby Szwecja, Holandia, Szwajcaria) nie poszły tą ścieżką, ale nas stać, a co tam. Na marginesie: wszystkie te kraje jeżdżą obecnie na Leopardach 2, który jest najpowszechniejszym czołgiem NATO. Abramsy mają Amerykanie i żaden inny natowski kraj (zaoferowano je Grecji, ale, o ile wiem, nie jest operacja zrealizowana). W czasie wojny moglibyśmy korzystać także z sojuszniczych systemów logistycznych. No to wolimy sobie utrudnić. Wanda Niemca nie chciała, my ich czołgów też już nie lubimy. Działamy za to jak np. Arabia Saudyjska, dla której zakupy broni są elementem gry politycznej i podziału tortu. Tyle że rola Arabii Saudyjskiej w polityce regionalnej i światowej niewspółmiernie jakby większa od naszej. Nie mówiąc o zasobach finansowych. Swoimi niewielkimi, w skali USA, zakupami miłości tego kraju nie kupimy. I tak będziemy w ich drugiej lidze, a nasi politycy co i rusz wierzą, że rozgrywają wielką politykę jako jeden z głównych graczy. Naiwne.

Do tego kupujemy bez przetargu i dopuszczenia konkurencji do walki o zamówienia oraz bez testów poligonowych (!). Czyli kupujemy najdrożej, bo bez kontrofert. Kupujemy, co dadzą, a nie co wywalczymy. Kupujemy nie to, co sami przetestowaliśmy w kontekście przemyślanych potrzeb, a to, co nam dobrze wygląda na papierze. No i z niejasnym, czyli zapewne minimalnym zaangażowaniem własnego przemysłu. Słyszane sformułowania, że nasi żołnierze będą przecież w codziennej eksploatacji testować nowe czołgi i wtedy wprowadzi się ewentualne modernizacje (sic! Czyli najpierw kupujesz, później sprawdzasz, czy to pasuje) są słowami, za które wyrzucałbym studentów z egzaminu. Co więcej, nigdy nie musiałem ich za to wyrzucać, bo żaden takich teorii nie głosił. Ale to dawno było, fakt… Grawitacja wtedy, prawa fizyki i rozumu inne widać były. Chociaż akurat świadomość reguł zakupów niepomiernie w kraju wzrosła (!). Przecież w samym środowisku LinkedIn, co jeden, to ekspert od negocjacji, kupowania i sprzedawania.

A teraz pora na cios nokautujący. Nasz rząd głosi, że… będzie też kupował TRZECI rodzaj czołgu podstawowego tej samej generacji, czyli koreańskie K2. Bez przetargu, bez prób poligonowych itd. Czyli przynajmniej przez kilkanaście lat mamy mieć nie DWA, a TRZY równoległe systemy szkoleniowe, logistyczne, remontowe od TRZECH różnych zagranicznych producentów. Teraz widać wyraźniej, skąd słowo „sabotaż”.

Jeszcze chwila o mitycznej polonizacji i zaangażowaniu własnego przemysłu. To zaangażowanie normalne kraje negocjują przed dokonaniem ostatecznego zakupu. Jedno wpływa na drugie i dyscyplinuje sprzedającego do poprawiania oferty. My najpierw kupujemy, a o polonizacji produkcji pogadamy (może) kiedyś tam. Stojąc pod ścianą, bo czołgi już będą kupione, więc karty w ręku będziemy mieć słabiutkie. Inna sprawa, co naszemu przemysłowi producent pozwoli przejąć (własność technologii). Jeszcze inna, co nasz przemysł będzie w stanie w odpowiedniej powtarzalnej jakości wyprodukować. No i jest przynajmniej jeszcze jedna: ok., kupimy technologię produkcji (dodatkowy koszt) i będziemy produkować; tyle że to nie lodówki robione masowo i spłacające inwestycję w maszyny. Wyprodukujemy, dajcie bogowie,  elementy do maksymalnie kilkuset maszyn na potrzeby własne i koniec. O jakiejkolwiek opłacalności czy zwrocie choć części kosztów można mówić tylko przy kontraktach dla innych armii poza swoją (przy naszej skali). Ale Abramsy na świecie sprzedają Amerykanie i nie będą tego robić Polacy. Można się rozmarzyć i powiedzieć, że może chociaż z koreańskimi K2 będzie jak z Rosomakiem, ale… to na razie samo marzycielskie fiction, bez science, a i Rosomaków za bardzo nie nasprzedawaliśmy się na świecie. Technologie z ich produkcji też jakoś chyba nie transferują się istotnie do naszej gospodarki cywilnej, obawiam się (?).

Jest jeszcze jedna różnica między czołgami i resorakami. Czołgi kupuje się na długo. Długo oznacza w tym przypadku kilkadziesiąt lat. Tym samym teksty, że to okres przejściowy, że te Leopardy, to sobie przecież z czasem wycofamy itd. oznaczają wspomniane przynajmniej kilkanaście lat. Kilkanaście lat owego dramatu szkoleniowo-logistyczno-remontowego. A po nim? A po nim zostaniemy z Abramsami i K2 na długo, czyli można artykuł zacząć czytać od nowa. W pętli. Jak to napisał Gogol w „Martwych duszach”: Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia”.

Aha, taki tam dodatkowy element: jakiś czas (oby jak najkrótszy) będziemy przecież jeszcze mieć resztówki starej generacji czołgów, czyli T-72 ich wariantów. Logistyka, remonty, tak tak, nudny jestem, wiem, resoraki przecież kupujemy, nie psuj pan zabawy… Samo zwijanie systemów po wycofanych czołgach zajmie nam zapewne kilka lat.

Jak pisał poeta „Polak i przed szkodą i po szkodzie głupi”. Wcale się nie cieszę. Co się nie stanie, rząd i tak odtrąbi sukces. Może pora na własne elektryczne czołgi, skoro już za chwilę zalejemy świat polskimi autami na prąd (rząd obiecał, więc to pewne). Albo jeszcze sobie francuskich Leclerków dorzucić, bo to fajny kraj, czy brytyjskich Challengerów, bo lubimy Wielką Brytanię.

A jak można by to zrobić? Wybrać JEDEN docelowy czołg podstawowy. Jeżeli byłby to Abrams, to na nic nam koreańskie K2. Jeżeli byłby to K2, nie dotykać się Abramsa. W obu tych przypadkach natychmiastowo pozbyć się resztówek rodziny T-72 i w sposób zaplanowany (a nie wedle zasady „się zobaczy”) znajdujemy chętnego na nasze Leopardy 2.

Z kolei działając wedle zasady „Mierz siły na zamiary” spokojnie moglibyśmy poszerzać flotę właśnie Lepardów, bez wchodzenia w Abramsy (tak, bardzo dobre) czy K2 (tak, bardzo dobre, zapewne, nie walczyły jeszcze, a testować ich nie chcemy), i które są wciąż znacznie lepsze od czołgów ewentualnego agresora ze wschodu. Tyle że to należało przemyśleć i rozpocząć dobre kilka lat temu, zamiast systematycznego konfliktowania się z Niemcami po całości. Niezależnie od obecnych problemów rozwojowych linii L2 raczej lepiej byłoby rozwiązywać te problemy razem z kilkoma kluczowymi sojusznikami europejskimi niż pakować się w zupełnie własne. Ale my jak Wanda… Czyli ze skały na główkę do Wisły, nie umiejąc pływać. No i dzisiaj mamy niemal karczemną awanturę już na szczeblu rządowym i prezydenckim, kto komu ile jakich L2 obiecał i takie tam.

PS kupowanie sprzętu, to nie rocket science. Wystarczy popatrzeć, jak właśnie teraz robią to Norwegowie (czołgi), czy Finowie (samoloty). No ale to biedniejsze kraje niż Polska, muszą się liczyć z każdym groszem publicznym, prawda?

PPS niesamowite, że przeciętny obywatel wie to wszystko. Podstawowe reguły stosuje świadomie lub wręcz intuicyjnie (zdrowy rozum i obserwowanie innych) choćby przy zakupie pralki, zmywarki, samochodu, czy mieszkania.

Previous Dlaczego szefowie są tacy słabi? Złe pytanie!
Next Każde czasy, to meteor (dla ich uczestników)

Powiązane wpisy

Inne

5,0 w skali 1…5, czyli sukces wystąpienia o przywództwie

Jeśli sami się nieco nie pochwalimy, to świat tego nie zrobi (bo niby dlaczego by miał?). No to się trochę pochwalę, tym bardziej, że sukces niecodzienny :-). Moje 10-minutowe wystąpienie

Inne

Coaching – dokąd doszliśmy?

Z ukochanego przeze mnie gotowania w głowie (własnej) zaczyna się rodzić kolejna seria postów tematycznych. Obok wciąż rozwijanych cyklów poświęconych Autorefleksji, Przywództwu, Komunikacji i Rozwojowi otwieram dziś następny – Coaching

Inne

Top 10 „Głosów LinkedIn PL” – jestem :-)

Redakcja www.seewidely.com oraz (osobiście p. Marcin P. Stopa) ogłosiła wyniki swoich badań Top 10 LinkedIn. Celem było sprawdzenie, jakie osoby wnoszą największą wartość swoimi tekstami na tym portalu w Polsce.