Wizualizacja – czary mary, czy przydatne narzędzie?

Wizualizacja – czary mary, czy przydatne narzędzie?

Określenie wizualizacja jest stosowane i znane dosyć powszechnie. Wystarczy je wrzucić w wyszukiwarce, by już na pierwszej stronie obok sfery twardych zastosowań inżynierskich pojawiło się sporo linków do szeroko rozumianego obszaru psychologicznego. Wywodzę się zdecydowanie ze świata inżynierskiego, ale dzisiaj zajmę się akurat tym drugim.

Klingoni, czyli ciemna strona mocy

Wspomniane linki podawane przez wyszukiwarkę niespecjalnie zachęcają do dalszej lektury. Duża ich część żegluje w stronę mistyczną. Czyli taką, gdzie trzeba po prostu wierzyć, bo konkretów brak. Opisy zjawiska i proponowanych aktywności „wyobraź sobie, że…” są mieszanką słów, z których każde osobno jakiś sens ma (no, przynajmniej większość), ale razem tworzą bełkot. Taki trochę jak Modne Bzdury autorstwa Sokala, tylko w wersji lżejszej (bo Sokal pojechał po bandzie). Choć brzmi to wszystko pozornie mądrze i wielu odbiorców może zwieść.

W wariancie odjazd mamy wtedy obietnice typu:

– możesz usłyszeć dźwięki kosmosu i odczuć wszystkie żywioły wszechświata manifestujące swą niezwykłą siłę

[wizualizacja] magnetyzuje i przyciąga do ciebie ludzi, zasoby i możliwości, potrzebne do osiągnięcia twojego celu.

Na końcu tej ścieżki jest też leczenie raka autosugestią. Jeśli w połączeniu z prawdziwą medycyną, to nie ma sprawy. Gorzej, jeśli jakiś „doradca” każe odstawić leki i lekarzy i polegać tylko na wizualizowaniu sobie zdrowych komórek zamiast chorych. A leczyć w ten sposób jednak jeszcze nie potrafimy…

W wariancie lekki mózgotrzep znajdujemy z kolei takie przykłady zalet wizualizacji:

– jestem w zgodzie z moim celem na Ziemi / moje życie jest Magiczne / Wibracja Miłości jest ze mną każdego dnia / wszechświat przynosi mi wszystko, czego potrzebuję.

W sumie brzmi to niemal jak deklaracje seledynowego bractwa, prawda? Ale nad tym wątkiem nie będę się dzisiaj pastwił. Niech się tam z tym wszechświatem dogadują sami. To jest ten świat wizualizacji, który omijam szerokim łukiem i pozwalam sobie na sarkazm. Szczególnie, gdy zaczynają w to mieszać jeszcze fizykę kwantową…

Wolkanie, czyli jasna strona mocy

Jest też zupełnie inna wizualizacja od tej opisanej powyżej. Taka, którą bada się metodami naukowymi. Ba, staje się ona wręcz kluczowym pojęciem. Cały nasz proces myślenia i łączności ze światem polega w ogromnej mierze na automatycznych symulacjach czyli potocznie właśnie wizualizacji. Ciekawie opisuje to choćby książka „Latające świnie. Jak umysł tworzy znaczenie” profesora Benjamina K. Bergena. Tytuł oryginalny „Louder than words. The new science of how the mind makes meaning”. Nasze myślenie jest nie tylko abstrakcyjne i logiczne, czyli odwołujące się do definicji i istoty pojęć (jakkolwiek ową „istotę” definiować”). Nasze myślenie odwołuje się przede wszystkim do wizualizacji. Nieco kolokwializując można powiedzieć, że jest to język mózgu. Cokolwiek nie usłyszymy, cokolwiek nie powiemy, nasz umysł stworzy obraz tego pojęcia lub sytuacji, odwołując się do wcześniejszych doświadczeń lub tworząc z tych doświadczeń coś zupełnie nowego (choćby tytułowe latające świnie – w jakiś sposób właśnie je sobie wyobraziłeś przecież, prawda?).

Stąd już blisko także do praktycznych i skutecznych (!) zastosowań. Przypomnij sobie coś, co najprawdopodobniej bardzo dobrze znasz z transmisji sportowych. Narciarze przed zjazdem lub slalomem. Stoją skupieni z zamkniętymi oczami i wykonują sekwencje niezrozumiałych ruchów. Oni właśnie przejeżdżają w myślach całą trasę. Ćwiczą zakręt za zakrętem, bramkę za bramką.

To samo z kierowcami wyścigowymi. Najpierw zapoznają się dokładnie z torem. Później, oprócz treningowych przejazdów realnych, przejeżdżają tor i każdy zakręt także symulując to w myślach. Okazuje się, że taka mieszanka treningowa jest znacznie skuteczniejsza od samych treningów w realu. No i tańsza. No i mniej obciążająca fizycznie. Dotyczy to wielu innych dyscyplin sportowych. Dotyczyć to może każdego z nas, o czym poniżej.

Praktyka

Stosuję wizualizację od wielu lat, ciesząc się z wypracowanych samodzielnie procedur. Traktuję symulację jako proces, a nie wyobrażenie chwili. Jako narzędzie działające na dwa sposoby.

Po pierwsze w obszarze utylitarnym, znajdującym zastosowanie w zdefiniowanej sytuacji. Na przykład przygotowywanie się do konkretnego wydarzenia, jak: wykład, ważna rozmowa z… [wstaw, co potrzebne], spotkanie z klientem itd.

Ćwiczę nie tylko wymyślając pytania, jakie mogę otrzymać i poszukując odpowiedzi. To czysto intelektualne zajęcie. Dodaję do tego właśnie element wizualizacji. Zadaję sobie te pytania będąc w wyobraźni właśnie w konkretnym otoczeniu i w konkretnej sytuacji. Tam właśnie poszukuję i udzielam odpowiedzi. Tam ćwiczę frazy, łączę je w zdania i ciągi zdań, wyszukuję słabości swojego rozumowania i rozwiązuję je. Dodanie do tego elementu wizualizacji otoczenia (kto gdzie jest i skutki tego), zachowań uczestników oraz towarzyszących temu emocji działa na mój proces myślenia jak turbodoładowanie w silniku. Pamiętasz narciarzy i kierowców? Dotyczy to także Ciebie. Choćby na najbliższe spotkanie zespołu, prezentację wyników przed zarządem, spotkanie z wychowawczynią dziecka w szkole itd.

Wymaga to oczywiście skupienia. Potrzebuję samotności i ciszy. Jeśli najdzie mnie to wśród ludzi (bo raz zaprzęgnięty do intensywnej pracy umysł ma swoje prawa i czasem przejmuje kontrolę), to odpływam dla otoczenia i tracę na chwilę kontakt, starając się jednocześnie odejść gdzieś w ustronniejsze miejsce. Nauczyłem się też szanować te chwile i nie walczyć z nimi, jeśli nie zmuszają mnie do tego okoliczności.

Co więcej, nauczyłem się też włączać takim symulacjom turbo do kwadratu. Zaprzęgam umysł do myślenia w trybie wizualizacja sytuacji + ćwiczenie treści intelektualnej w trakcie wysiłku fizycznego. W moim przypadku biegania. Dodatkowo słuchawki na uszach i rytmiczna muzyka izolują mnie od otoczenia i pobudzają. W moim przypadku jest to mieszanka pozytywnie piorunująca. Najlepsze albo najbardziej oryginalne pomysły przychodzą mi zwykle właśnie wtedy.

Po drugie w obszarze higieny umysłowej, czyli oczyszczania umysłu z tysięcznych drobiazgów codzienności, redukcji stresu. W tych przypadkach wyobrażam sobie siebie w scenariuszach niezwykle abstrakcyjnych. Odległych od rzeczywistości i od tej rzeczywistości mnie odrywających. Takich, których wystąpienie jest całkowicie niemożliwe, albo niezwykle mało prawdopodobne. Lepiej nawet, żeby nigdy nie wystąpiły, bo są one zwykle dosyć skrajne. To rodzaj symulatora intelektualnego, który funduję sobie sam. To nie są chwile (to ważne). To są ciągi wydarzeń, które mają założenia scenariuszowe. Stąd właśnie nazywam to symulatorem, w którym zasiadam. Ćwiczę swoje zachowania i emocje w sytuacjach skrajnych, dzięki czemu jestem bardziej świadomy siebie po wyjściu z symulatora, czyli na co dzień. Być może dlatego też tak lubię gry komputerowe typu otwartego świata. Poza zaspokajaniem ciekawości i rozrywką niosą też element symulacji zachowań i emocji.

Gdyby to były chwile, zamiast różnorodnych scenariuszy, nie byłoby to nic innego, jak afirmacja „pomyśl, że jesteś mistrzem świata / jesteś zdrowy / dzień jest piękny”. Trzeba być i jestem bardzo ostrożny. Łatwo popaść w opisane wcześniej autosugestie typu Wibracje Miłości, Życie Magiczne.

Podsumowanie

Jak wspomniałem na początku, wizualizacja to powszechnie stosowane określenie. Może być interpretowane i rozwijane w przynajmniej dwie strony.

Jedną z nich jest świat Klingonów. Tam wizualizacja zmierza w kierunku skrajnych afirmacji, które mogą nawet nieść ulgę, ale nie załatwią niczego. To tak, jakby trenować wyścig tylko w myślach, a później stanąć na starcie tego prawdziwego. Do tego bardzo łatwo wejść na grząski grunt łączności z kosmosem i rozmów ze strumykami oraz kotem sąsiadów.

Drugą jest świat Wolkanów. Tam wizualizacja zmierza w kierunku symulacji. Mówimy o zjawiskach dających się badać, opartych na dowodach i badaniach działania mózgu. Czyli znajdujących praktyczne zastosowania, dające mierzalne wyniki i podlegające kontroli. Czy to własnej, czy w porozumieniu z obserwatorem zewnętrznym.

PS Innym ludziom podczas spotkań i współpracy nigdy jeszcze nie proponowałem wizualizacji. Najprawdopodobniej z obawy, że to zbyt indywidualne doświadczenie. Inna obawa wynika właśnie ze wspomnianej karykaturyzacji wizualizowania przez natchnionych trenerów-od-tego-i-owego, którzy wprowadzają pierwiastek mistyczny. „Zamknij oczy i wyobraź sobie siebie w nowym aucie za dwa lata”. Znachorom mówimy nie.

Previous Reguła Informacyjności - mów tyle, ile trzeba…
Next Generacja 50+, czyli… musisz dorosnąć, nie podskoczysz

Powiązane wpisy

Autorefleksja

Pytania nokaut, poradzisz sobie, czy padniesz? Cz. 1 i 2

Pytania nokaut. Kilka prostych pytań, które wprawiają w zmieszanie 95% moich rozmówców. Mieszczą się przede wszystkim w kategorii Autorefleksja, ale bardzo mocno zahaczają o sferę Kariera. Są w tym przypadku

Autorefleksja

Inspiracja, czyli gdzie i jak jej szukać?

Natrafiłem ostatnio na nowy post pani Anny Tkaczyk. Jesteśmy połączeni przez LI, cenię jej przemyślenia, więc bez ryzyka utraty czasu zagłębiłem się w ciekawej lekturze. Poza tematem głównym pojawił się

Autorefleksja

Freud, „Wizerunek własny”, recenzja nr 9

„Nauka ta rzadko potrafi sama bez wsparcia innych dziedzin załatwić jakieś zagadnienie, ale wydaje się, że jest powołana, aby najrozmaitszym naukom dostarczyć ważnych przyczynków”. Kto i o czym to napisał?