Czy coach powinien się na czymkolwiek znać?

Czy coach powinien się na czymkolwiek znać?

Kto to jest coach? Ostatnio wyczytałem coś w stylu, cytuję z pamięci, że coach to osoba coachująca klientów stosując techniki coachingowe i mająca coachingowe certyfikaty. Magia. Jak u Lema z sepulkami w encyklopedii: „Sepulki – zob. Sepulkaria; Sepulkaria – zob. Sepulenie; Sepulenie – zob. Sepulki”. Koło się zamknęło. Sporo słów, za to wiemy wciąż tyle samo, co na początku. Wystarczająco prostej, precyzyjnej i uniwersalnej definicji coacha chyba nie ma i nie będzie. Sam się z tym zmagam od dawna i swojej, bardzo osobistej, odpowiedzi udzieliłem w artykule „Jestem bardem w Twoim zamku” (LINK). Podkreślam, że to osobista odpowiedź. Nie narzucam jej nikomu.

Przyglądając się zjawisku, będąc także jego uczestnikiem, czytając wiele wypowiedzi (pomijam te przepełnione jedynie emocjami), dyskutując ze słuchaczami studiów podyplomowych, gdzie prowadzę sporadycznie zajęcia, jawi mi się w konsekwencji kolejne fundamentalne pytanie. Właśnie to wyrażone w tytule: „Czy coach powinien się na czymkolwiek znać?”. Już wyjaśniam, w czym rzecz. Sformułowanie „czymkolwiek” jest oczywiście nieco prowokacyjne. Każdy ma jakąś dziedzinę, na której zna się choć trochę ponad uliczną przeciętną. No… może przesadziłem z tym każdy, bardziej każdy tak sądzi o sobie, ale całkiem niezła większość jednak spełnia ten warunek. Zawężając pytanie sprowadza się ono do następującego: czy coach powinien znać się na obszarze, w którym rozwojowo wspiera klienta?

Proste pytania wymagają umiejętności dochodzenia do prostych odpowiedzi. Z pełną świadomością, że życie jest oczywiście bardziej skomplikowane. Co zresztą jest ulubionym tekstem i wymówką tych wszystkich, którzy nie potrafią sprowadzać nawet trudnych zagadnień do prostszych składowych lub niezbędnych uogólnień, czyli… podejmować decyzji. Szczególnie gdy są głównie doradcami, a podejmować decyzje oraz brać na siebie ich konsekwencje muszą inni. Odpowiedzi „To zależy” nie akceptuję.

Ponieważ wykluczyłem mętną odpowiedź pośrednią, co to mądrze brzmi, ale w niczym nie pomaga, zostają nam dwie szkoły. Chciałoby się powiedzieć za klasykiem: falenicka i otwocka. Sam jestem zadeklarowanym zwolennikiem jednej z nich. A już na pewno w obszarze mojej aktywności, czyli rozwoju autorefleksji, przywództwa, komunikacji, równowagi życiowej (ja / rodzina, przyjaciele / praca / społeczność), głównie w otoczeniu środowiska biznesowego.

Pierwsza mówi, że coaching jest narzędziem uniwersalnym. Daje coachowi takie kompetencje w obszarze zadawania „dobrych, trafnych, mocnych” pytań oraz takie kompetencje słuchania i wrażliwości, że nadaje się praktycznie do wszystkiego. Wraz z przechodzeniem przez kolejne stopnie szkoleń, certyfikacji, dyplomów, superwizji umiejętności te są na coraz wyższym poziomie, więc uniwersalność samego coacha też rośnie. W tym przypadku odpowiedź na pytanie tytułowe jest jasno formułowana przez zwolenników tejże opcji: nie, coach nie musi się znać na obszarze, którego rozwój u klienta wspiera. Wspomniane dobre pytania, wrażliwość, słuchanie, trzymanie się wymogów metodyki (będących jednak bardziej ogólnymi zasadami, bo inaczej się nie da) wystarczy. Ba, może nawet lepiej, że coach się nie zna! Wtedy tym łatwiej uniknie pokusy doradzania albo wchodzenia na obszar mentoringu, który jest przecież czymś innym. Przy okazji, konia z rzędem temu, kto precyzyjnie określi, gdzie kończy się coaching a zaczyna mentoring.

Jeżeli nie musi się znać, to rodzi się bardzo istotna konsekwencja. Wiara w posiadanie narzędzia uniwersalnego, dobrego dla wszystkich. Niezależnie od ich wieku, doświadczenia, obszaru aktywności, problemów, osobowości itd. „Mamy coś dla każdego!”. A jeżeli coś jest dla wszystkich, to… dla nikogo konkretnie, obawiam się. Hasło „Mamy coś dla każdego” przypisywane jest przecież m.in. Barnumowi, który głosił je w kontekście tarota, horoskopów i wróżek, na m.in. których dorobił się milionów.

Udzielenie sobie takiej właśnie odpowiedzi wyznacza także kierunek rozwoju coacha. „Coach uniwersalny” koncentruje się na doskonaleniu… technik coachowania. Czyli coraz dłużej gotuje się we własnym sosie. W sosie swojego środowiska. Wiedza innego rodzaju (w tym twarda biznesowa, jeśli stamtąd pochodzą klienci), to tylko ewentualna wisienka na torcie. Miło, gdy jest, nic się nie stało, gdy nie ma.

Drążmy dalej. Na ile mądre i zasadne pytania można zadawać nie znając i nie rozumiejąc istoty problemów i codzienności naszego rozmówcy? Kilka na pewno się da, właśnie tych uniwersalnych. Ale co dalej…? Czy nie będą to jednak pytania powierzchowne? Czy nie grozi to tym, że zada się zaledwie cząstkę potrzebnych pytań, które pozostawią odłogiem ogromne i ważne obszary, o których istnieniu coach nie ma po prostu pojęcia z braku konkretnej wiedzy i doświadczenia? Opuści klienta w poczuciu dobrze spełnionej roboty, bo on doszedł do jakichś wniosków, wierzy w nie i będzie je realizował. Tyle że te wnioski mogą być niezwykle powierzchowne, cząstkowe, wzajemnie się wykluczające lub wręcz katastrofalne. Coach nie ma wtedy o tym pojęcia i polega na domniemaniu, że klient przecież się zna. A klient też nie zna się na wszystkim. Nawet we własnej dziedzinie. Bo np. ani on ani coach nie wiedzieli, że istnieją jakieś regulacje prawne, które trzeba sprawdzić, albo istnieją inne znane, twarde, bazujące na faktach przyczyny i okoliczności, bez uwzględnienia których dalsza akcja klienta, to nic innego jak radosny krok w przepaść. W najlepszym przypadku skończy się „tylko” zmarnowaniem czasu na wyważanie drzwi, które inni już tysiące razy dawno otworzyli. Tyle że zmarnowany czas to także duże niebezpieczeństwo rozczarowania i osłabienia dążenia do zmian.

Od lat widzę ten problem podczas prowadzenia zajęć ze słuchaczami podyplomowych studiów coachingu. Tzn. widzę te dwie odmienne postawy. Omawiamy tam problematykę coachingu kariery. Z racji ograniczonej liczby godzin wychodzę z założenia, że technik coachingowych uczestnicy uczą się na pozostałych zajęciach (przyjmuję, ze to już powinni znać). Z kolei problematyka budowy kariery oraz jednoczesnej równowagi życiowej jest zwykle słabo znana samemu klientowi. Pewne rzeczy można z niego wydobyć, ale jest sporo, których on się musi po prostu nauczyć, poznać od podstaw. Szczególnie w obszarze implementacji wypracowanej wizji, czyli powstałego na jej bazie planu działania. Jeżeli jeszcze dodatkowo coach ma tutaj słabe podstawy, to robi się przepis na katastrofę. Tym samym tych kilka godzin przeznaczam jednak na przekazanie uczestnikom wiedzy. Zapraszam ich do dyskusji, nie gubiąc jednak zdefiniowanego obszaru, który słuchacze muszą poznać. W czym wspomniany problem? Ano w tym, że spora część z nich nie widzi potrzeby posiadania takiej wiedzy i chce od razu przejść do fazy „Rozmowa z klientem, burza pytań, sztuki i sztuczki, wiatr we włosach, ryzyko, adrenalina i przygoda”.

Zaraz zaraz, a dlaczego zanim ruszysz autem na miasto, musisz uprzednio udowodnić , że znasz przepisy, zasady działania samochodu i zaliczyć manewry na placu? Bo jadąc po mieście można innym zrobić krzywdę. W coachingu jest tak samo, o czym niestety chyba niejednokrotnie się zapomina. Można zrobić krzywdę. Jednak jakże często, gdy sugeruję, żeby przed coachowaniem przywództwa, kariery, czy „life-balance” innych, „coachować” się samemu, widzę zdumione oczy. Często zapominamy, że dobrze by było, gdyby jednak szewc w butach chodził, a nie na bosaka.

Wróćmy na początek artykułu. Można się już domyślić, który z dwóch scenariuszy preferuję. Moje zdanie jest jednoznaczne. Podejście uniwersalne, eksperta od zadawania pytań wedle mnie ociera się o arogancję i myślenie magiczne. Coach powinien mieć wiedzę i doświadczenie z obszaru, w którym wspiera klienta. A że jego działanie może chwilami przekraczać jakże niejasne granice mentoringu, czy czasem wręcz konsultingu? No to odpowiem pytaniem na pytanie: a co jest ważniejsze, metoda, czy potrzeby klienta?

Suplement W trakcie pisania artykułu nasunęła mi się jeszcze jedna myśl. Przecież klient zwykle wybiera coacha spośród kilku. No właśnie, czym się wtedy kieruje? Czy tylko znajomością procedur coachowania i mityczną „chemią” (brrr…!), czy może jednak, nawet nieświadomie, kieruje się własnym rozumem i oceną… wiedzy i rodzaju doświadczeń coacha? Ot, ciekawe, jak sądzę zagadnienie. Już nie do rozstrzygania rozumem moim i coachów, bo wsłuchać się należy w odpowiedzi klientów.

Previous Astronom czy astrolog? Obaj na raz!
Next Radioalgorytmia, rozmowa dociekliwych ludzi

Powiązane wpisy

Inne

Lombroso, „Geniusz i obłąkanie”, recenzja nr 8

Książka Lombroso jest szczególna. Powstała w XIX wieku (1864) i jest jednym ze sztandarowych przedstawicieli ówczesnych rozważań na temat kondycji człowieka i prób wdarcia się do jego umysłu. Wdarcia się,

Inne

Influencer, czyli 21 zwycięzców LinkedIn

Klub Inteligencji Biznesu zorganizował konkurs: LinkedIn Top Influencer 2020. Szacowna Kapituła po naradach zarekomendowała 21 systematycznie aktywnych osób (stąd oczko). Teraz można głosować. To tak różne osoby, że, jak dla

Inne

Miszcz, czyszczę czakry, kalibruję wibracje, tanio

Dzisiaj za darmo podaję wzór konsultingu internetowego. Możesz zostać sławnym doradcą w dowolnym obszarze. Marka osobista, rozwój mentalny, bycie sobą, mówcą, przywódcą, uwalnianie i rozwijanie potencjału, cokolwiek zechcesz. Doradzaj ludziom