Turkus to jeszcze biznes, czy już religia? CZĘŚĆ III

Turkus to jeszcze biznes, czy już religia? CZĘŚĆ III

Czytając „Pracować Inaczej” autorstwa p. Laloux cały czas miałem odczucie, że coś fundamentalnego tutaj nie pasuje. To było tak silne, że praktycznie musiałem  odkładać książkę co kilka(naście) stron i zmuszać się do powrotu za dzień, dwa i więcej. Szło mi to czytanie jak krew z nosa. W moim przypadku jest to zjawisko niezwykłe. Wcale nie chodziło nawet o jakże mistyczny język autora, błędy logiczne, zrobienie płytkiego patchworku z wielu zweryfikowanych teorii (po części słusznie upadłych, często w sposób tragiczny), podawanie przypuszczeń jako faktów i generalizowanie, czyli wyciąganie ogólnych wniosków na podstawie małej liczby danych. Z tym da się żyć, choćby szybciej przewracając kartki. Mimo to turkusowy raj budził we mnie pewien głęboki fundamentalny sprzeciw, niemalże uniemożliwiający lekturę.

Problem w tym, że… nie potrafiłem tego nazwać. Klasyczne „wiem, że coś nie gra”, ale „nie wiem, co i dlaczego”. Równie klasycznie olśnienie przyszło nagle. Umysł sobie to przepracował i podał mi rozwiązanie na tacy po tychże dłuższych męczarniach nad tekstem. Spieszę więc wyjaśnić, w czym rzecz.

Spostrzeżenie pierwsze

Kogo dotyczy, a kogo nie dotyczy książka Laloux? Zacznijmy od drugiej części pytania. Otóż książka NIE jest o ludziach biednych, żyjących nie ze swojej winy poza nawiasem większości społeczeństwa. Książka nie jest o wykluczonych. To bardzo ważna konstatacja. Ta rozprawka dotyczy tych przedstawicieli społeczeństw Europy Zachodniej i Ameryki Północnej, którzy mieszczą się w górnych procentach dostatniego życia w skali całego świata. Tych, którzy mają ubezpieczenia zdrowotne, opiekę medyczną, godziwe wynagrodzenie, konstytucję gwarantującą prawa plus same prawa, którym podlega także władza, godziwy tydzień pracy za godziwą opłatę, opiekę państwa, emeryturę, urlopy, bezpieczne ulice… Tych, którzy mają także czas wolny, który mogą wykorzystać na tysiące sposobów, mając po temu także środki. Tych, którzy żyją w świecie bez wojny tak długo, że już zdążyli zapomnieć, jakim to jest błogosławieństwem. Tych, którzy mogą swobodnie wyrażać swoje zdanie, mają wpływ na to, kto będzie rządził i mogą rządzącym rzucić w twarz, co o nich myślą. Tych, którzy mogą bez obawy o życie wpływać na swoje otoczenie, bo ich głos i aktywność ma znaczenie. Tych, którzy mogą swobodnie wyrażać na tysięczne sposoby swoją indywidualność. Tych, którzy mogą swobodnie podróżować. Tych, którzy chcą i mogą żyć w coraz zdrowszym środowisku, w coraz większej zgodności z naturą. Tych, którzy żyją najlepiej na tle całego pozostałego świata. Tych, którzy są obiektem westchnień i marzeń tegoż pozostałego świata. Powtórzę, to nie jest książka o biednych i wykluczonych.

Spostrzeżenie drugie

Ton, w jaki napisana jest książka jest dramatyczny. Opisani tam ludzie są z gruntu nieszczęśliwi. Są ubezwłasnowolnieni, a ich życie i praca to udręka. Celowo napisałem życie i praca, bo dla Laloux istotą życia jest praca. A to jest błędne założenie. Nie uwzględnia on faktu, że można żyć dla życia, a nie dla samej pracy. Że praca może być źródłem środków do realizacji pasji w innym obszarze. Że tym obszarem może być także rodzina. Że nie każdy marzy dzień i noc o wyzwoleniu swojej nieskończonej energii akurat w pracy, tylko mu nie dają. Po prostu żal serce ściska, gdy się czyta o tym bezmiarze ucisku i nieszczęścia. Taki to jest przekaz autora gdy opisuje stan obecny zachodnich społeczeństw i punkt wyjścia do stacji końcowej turkusowy raj. Kaznodzieje turkusu rozwijają ten koncept strzelając już ze wszystkich armat i do korporacji (samo zło, a jego ucieleśnieniem jest globalny CEO), i do firm właścicielskich (również samo zło, a jego ucieleśnieniem jest właściciel).

Sprowadzając to do jednej prostej metafory – Laloux definiuje punkt zerowy (ba! może nawet ujemny) na skali tam, gdzie dobre 4/5 ludzkości marzy, by się dostać. Jakaż arogancka utrata perspektywy.

Spostrzeżenie trzecie

Ludzie opisywani w dwóch powyższych punktach, to… ci sami ludzie! W zasadzie nic dodać, nic ująć. Jakże straszliwe jest życie przeciętnego Belga, Amerykanina, Francuza, Kanadyjczyka, czy Niemca… Niemalże galery. Zniewoleni, przykuci do biurek. Ludzie, których marzenia o spełnieniu w pracy są brutalnie deptane. Tylko kij i marchewka. Do tego najpewniej plastikowa. Furda te prawa, ubezpieczenia, urlopy, bezpieczeństwo, możliwość brania spraw w swoje ręce itd.

Łatwiej wtedy głosić nową biznesową religię, gdy się poda taką narrację… Każda sekta tak robi.

Wniosek

Właśnie to budzi we mnie głęboki sprzeciw. Taka narracja jest wręcz niemoralna. Zawsze był, jest i będzie obszar do zmian. To banalnie oczywista konstatacja. Kaskadowanie władzy i odpowiedzialności jest zwykle bardzo skuteczne i wydajne. Ale język rozpaczy nad dramatyczną niedoskonałością egzystencji i nieszczęściem ludzi najlepiej sytuowanych w skali świata jest nadużyciem intelektualnym i etycznym. Nie tylko o sytuowanie finansowe tu chodzi. Rzecz też we wspomnianych wcześniej możliwościach samorealizacji. Możliwościach do wzięcia, pod warunkiem, że chce się je wziąć, a nie czeka aż ktoś je położy na talerzu. Że z pozycji biernego recenzenta, „któremu się należy” przejdzie się na pozycje zaangażowania. Jak nie w tej firmie, to w innej. A jak nie w innej, to w swojej. Jak nie samemu, to w grupie takich samych proaktywnych ludzi, którzy wyjdą z propozycjami uwzględniającymi potrzeby wszystkich interesariuszy.

To dlatego co kilka(naście) stron tego katastroficznego rozpaczania muszę odłożyć książkę, bo wewnętrzne wzburzenie przekracza akceptowalny poziom. Może i w dobrej wierze, ale autor zbytnio traktuje nas wszystkich jak dzieci. Albo… sam zbyt dziecinnie patrzy na świat. Turkusowy raj nie może zaczynać się od takiego nadużycia.

PS Czwarty i ostatni artykuł o turkusowych meandrach poświęcę ni mniej, ni więcej tylko opisowi, jak ze znajomymi zbudowaliśmy i rozwijamy w Polsce firmę „idealną”. Nie potrzebując do tego żadnych kolorów i sztywnych ideologii. Firmę, która od kilku lat odnosi spektakularny sukces. Bo nie piszę tego wszystkiego z pozycji konsultanta na temat „jak powinno być”. Mam to szczęście, że robię to praktycznie i tym doświadczeniem już niedługo się podzielę. Będzie to bardzo biznesowy artykuł, bez religijnego nadęcia.

PPS Swoją drogą, to z tygodnia na tydzień, miesiąca na miesiąc narasta we mnie zaskoczenie. Jak to się dzieje, że osoba starająca się uchodzić w Polsce za ikonę turkusizmu systematycznie głosi słowo właśnie o tym, „jak powinno być”, zamiast po prostu opowiadać ze szczegółami, jak to robi w swojej firmie. A przynajmniej, jak to robiła, gdy miała tam pełną władzę i jak się stara to robić, gdy już nie jest większościowym udziałowcem. Niosłoby to znacznie potężniejszy i wiarygodniejszy przekaz…

Previous Darku, znów rozwaliłeś system!
Next Czy jesteś tym, który puka? - spotkanie dyskusyjne

Powiązane wpisy

Przywództwo

Zmiana modelu lidera, czy jednak od zawsze tak samo?

1. „Mexikowie [Aztekowie] uważali za najważniejszy atrybut i narzędzie sprawowania ludzkiej władzy władzę przemawiania, i dlatego też swego władcę zwali tlatoani, czyli Ten, Który Mówi”. 2. Z kolei od menedżerki

Przywództwo

Nie „motywuj”, szanuj. Jak? Choćby tak

O pułapkach pompowania i maksymalizowania zaangażowania pracowników już pisałem. Zwracałem uwagę, jak szkodliwe mogą to być działania i przeciwskuteczne, jeśli koncentrują się tylko na „Jedź szybciej! Możesz jechać szybciej! Wszystko

Przywództwo

Zanim zaczniesz krzyczeć…

Systematycznie ćwiczę z liderami także tzw. przypadki (by nie nadużywać określenia „kejsy”). Czy to w trakcie studiów Executive MBA, czy to podczas formalnych Assessmentów, czy to w ramach współpracy 1na1.