Dlaczego NIE chcę zostać INfluencer’em

Dlaczego NIE chcę zostać INfluencer’em

Trawestując Gustlika z Czterech Pancernych, INfluencerów dzisiaj jak mrówków (znaczy się dużo). Ponieważ piszę w przestrzeni LinkedIn, to zajmę się tym zjawiskiem właśnie lokalnie. Cały pozostały świat FB, YT itd. zostawiam z boku, gdyż go nie znam. W LI jestem od wielu lat, a ostatnie pół roku poświęciłem na intensywne wejście w głąb, regularnie czytając tutejszą treść, obserwując zachowania autorów i czytelników, robiąc notatki, wsłuchując się także w opinie bardzo wielu ludzi, no i oczywiście także systematycznie publikując. Dodaję do tego lekturę literatury tematycznej. Nieodłącznym elementem tychże analiz jest tzw. INfluencer (specjalnie piszę w taki sposób, by było jasne, że chodzi o ludzi skategoryzowanych tak przez LinkedIN).

Jak to mam w zwyczaju, staram się porządkować intelektualnie otaczający chaos. Dzięki temu można zacząć tenże chaos analizować, a potem choć trochę nim pozarządzać (a przynajmniej własnym życiem, które jest jego częścią).

Na podstawie tegoż porządkowania wyróżniam dwie kategorie INfluencerów:

1) TWÓRCY

2) CELEBRYCI

Ci pierwsi tworzą własną i oryginalną treść. [by nie epatować powszechnym słowem „kontent”…] Czy to przez badania naukowe, czy to przez systematyczne badania rynku, czy to przez wieloletnią i dogłębną aktywność zawodową, z której potrafią wyciągnąć kluczowe wnioski, skonfrontować je z doświadczeniami innych, przetworzyć i podać światu (nam!) w postaci wartościowych wskazań. Wskazania te w idealnym przypadku są na tyle szczegółowe, że umożliwiają użycie natychmiast (wiemy, jak wystartować jutro o 9 rano). Jednocześnie wciąż na tyle ogólne, że każdy myślący odbiorca może i powinien je zindywidualizować i przetworzyć w zależności od własnej osobowości, preferencji itd. Trudna to rzecz, prawda? Tacy INfluencerzy są ludźmi sukcesu w swojej specjalizacji. Mają własne naturalne pole działania, gdzie są szanowani od lat, gdzie są ich korzenie. Tym polem działania NIE są media społecznościowe. Ci ludzie stworzyli coś wartościowego, a LinkedIN jest dla nich narzędziem wspomagającym. Mogą bez niego żyć i właśnie żyją świetnie także bez niego. Przykłady? Choćby Richard Branson, choćby Marshall Goldsmith, choćby Daniel Goleman. Z kolei takie osobowości, jak Philip Zimbardo, czy Robert Cialdini są w LinkedIN i nie mają statusu INfluencera. Mogliby nimi zostać na pstryknięcie palcami, ale widać nie potrzebują tego. I tak mają swoje miejsce w historii, i tak mają swoje inne pola głównej aktywności. Chwała im wszystkim.  Dobrze, że istnieją.

Ci drudzy to bardziej rozproszona, ale także znacznie liczniejsza grupa. W odróżnieniu od pierwszych, nie tworzą treści oryginalnej (albo w niezwykle ograniczonym i raczej amatorskim stopniu). LinkedIN oraz inne media społecznościowe to dla nich podstawowy obszar istnienia. Bez niego nie mogą żyć. Wprawdzie zarabiają pieniądze gdzie indziej (etat, artykuły, książki, szkolenia, webinaria, wystąpienia itd.), ale LinkedIN jest dla nich kluczowym środkiem reklamy samych siebie. Właśnie w tym rzecz, że bardziej samych siebie, niż treści. Bo ta, jak wspomniałem, świeci światłem odbitym i to czasem odbitym wielokrotnie… Ponieważ reklamują samych siebie, to muszą działać na skalę masową angażując jak największą liczbę ludzi. Żeby zaangażować jak największą liczbę ludzi, to produkt musi być równie masowy, czyli… jednak płytki i chwytliwy, po prostu. Praw fizyki Pan nie zmienisz, jak mówił mistrz-hydraulik w słynnym skeczu. Albo jakość, albo masowość. Żeby z kolei być wciąż na szczytach uwagi masowego odbiorcy, trzeba nieustająco dorzucać do pieca. Wszystko jedno co, byle się paliło. Czasem ogniem jasnym, częściej jednak wydzielając gryzący dym, byle się paliło. Oczywiście kpię z lekka z takich, ale mają do swojej aktywności pełne prawo. Do tego jeśli są szczęśliwi, to nawet mi przez myśl nie przejdzie, by ich od takiego życia odwodzić. Opisuję to mając na myśli ich odbiorców, czyli nas wszystkich. Dobrze jest umieć odróżniać oryginał od kopii, źródło światła od lustra.

Oczywiście da się wskazać także podgatunki INfluencerów kategorii Celebrytów. Przykładem mogą być choćby politycy. Niektórzy mają status INfluencera, co budzi we mnie akurat mieszane uczucia… Wiadomo, że nie mają czasu na takie rzeczy, więc podlegamy po prostu wpływowi wynajętych specjalistów PR, którzy traktują to jako kolejny kanał dystrybucji zleceniodawcy… Inny przykład to menedżerowie pełniący bardzo wysokie funkcje w globalnych korporacjach (w tym firmach doradczych). Obserwując ich aktywność (czy aby ich, a nie wynajętej agencji?) mam niejednokrotnie obawy, że ich zasadniczą siłą jest jednak nazwa pełnionego stanowiska, a ich pozycjonowanie choć profesjonalne, jest jednak napompowane jak balon. Wyjąć takiego lub taką z tegoż wysokiego stanowiska i cała wartość znika.

Jak musi działać INfluencer typu celebryckiego, by w tym metaforycznym piecu wciąż się paliło? Tutaj mamy cały szereg zachowań, których część pozwoliłem sobie wymienić poniżej. Wierzę, że to może nam pomóc podczas aktywności w LinkedIN i uodpornieniu się na takie zabiegi. Oto kluczowe przykłady:

INfluencer Celebryta prawie w ogóle nie prowadzi dyskusji; rzuca cokolwiek jako post, zdjęcie, uwagę, link i znika; nie moderuje tego, co dzieje się później, jest poza ludem wyznawców,

– jest guru, więc ma rozwiązania uniwersalne, dobre dla wszystkich, prosto z półki, coś jak intelektualna aspiryna,

– posiłkuje się cytatami w stylu „miłość zwycięży wszystko”, dodaje do tego słusznie lub niesłusznie jakieś wielkie nazwisko autora i jego/jej zdjęcie, a potem już tylko liczy lajki i komentarze w stylu „prawda / wielka prawda / wow / dziękuję / otworzyłeś mi oczy / no niesamowite!”; oczywiście patrz punkt pierwszy, czyli nie zniża się do odpowiedzi osobistej,

– niektórzy są w swoich oczach już takimi guru, że co tam jakiś Sokrates, czy Einstein i umieszczają własne cytaty; oczywiście intelektualnie wtórne i na poziomie owej miłości, co to wszystko zwycięży,

– skrajny przypadek, to zacytowanie czyjejś myśli (zmieniając ze dwa, trzy wyrazy i lekko szyk) i… podpisanie swoim nazwiskiem. Tak, tak, całkiem niedawno sam zobaczyłem w LI taki cytat wypisany ogromnymi literami i podpisany przez człowieka mającego status mega-super-totalnej-gwiazdy-autorytetu od przywództwa i mów motywacyjnych. Jak już odzyskałem przytomność, to siedem razy sprawdziłem oryginał (który akurat przypadkiem znałem) i grzecznie skomentowałem pytając retorycznie „ciekawe, kto był pierwszy i czy warto wymyślać koło od nowa?”. Co się stało? Ha ha ha, patrz punkt pierwszy. Ale cytat chyba zniknął, a przynajmniej już go nie widziałem później :-),

– tworzy i powiela się proste posty z serii „co wielcy liderzy robią między pierwszym a drugim śniadaniem, ale raczej bliżej drugiego, choć niekoniecznie / 1327 rzeczy, które robią ludzie sukcesu podczas mycia zębów / jak ludzie wybitni rozmawiają ze swoim kotem / co uczyni cię prawdziwym przywódcą, a nikt tego nie wie i teraz się dowiesz /” i tak dalej…,

– akt rozpaczy, to już wrzutka czysto typu FB, czyli „jestem dzisiaj wieczorem w mieście X. Co tam warto robić?” – naprawdę to widziałem…,

– zadanie pytania „czy gdyby ktoś ci zapłacił 500 euro miesięcznie, pod warunkiem, że zaczniesz żyć i odżywiać się zdrowo, to byś to zrobił? wpisz tak lub nie w komentarzu” albo „wolisz być bogaty czy zdrowy? wpisz odpowiedź w komentarzu”, no i generuje się ruch,

– zadanie pytania w stylu „prowadzę właśnie badanie na temat wpływu jedzenia homarów na styl przywództwa; piszcie, co na ten temat sądzicie”, no i znowu generuje się ruch,

– kolejny akt rozpaczy, to wpis w stylu „20% wysiłku daje 80% efektu i odwrotnie, niesamowite!” – naprawdę to widziałem. Wprawdzie to bzdura, ale… generuje ruch. Sam nawet pozwoliłem sobie wtedy na komentarz, że autora z racji bycia INfluencerem stać chyba na więcej, ale przecież patrz punkt pierwszy :-). Gdy już zrozumiałem ciężar gatunkowy punktu pierwszego, przestałem w ogóle wchodzić w takie zaczepki para-intelektualne. Oczywiście z pełną świadomością, że mój akt nie ma żadnego znaczenia (ma je za to dla mnie),

– napisanie postu uderzającego w powszechnie nielubiany temat/grupę, najbezpieczniej w korporacje („zrzuć łańcuchy!”), szefów („nie wolno tylko wymagać, trzeba rozmawiać!”) lub rekruterów („nie oddzwaniają łobuzy!”). To samograje, więc ruch gwarantowany, tysiące lajków, setki komentarzy ludzi solidaryzujących się i przytaczających własne traumatyczne przeżycia w temacie postu. Jak już to się znudzi, to zawsze można przejść na hydraulików i kosmitów.

Efekt jest taki, że INfluencerzy Celebryci coraz silniej polaryzują środowisko użytkowników LI. Obok rzeszy wyznawców („wow, otworzyłeś mi oczy, naprawdę miłość zwycięża wszystko?”) krystalizuje się masa ludzi trochę już tym zmęczona, delikatnie mówiąc. Stąd też trafiają się takie perełki językowe, jak określenie INfluenza (dziękuję p. Pawłowi Pamule) oraz post-prawda (dziękuję p. Magdzie Stawskiej).

Podkreślę jeszcze raz, że te rozważania kieruję przede wszystkim do nas wszystkich jako czytelników. Rzecz w tym, by być świadomym odbiorcą, a nie manipulowanym wyznawcą. Kieruję je także do celujących w pozycję INfluencera, bo kojarzy im się z  prestiżem, rozpoznawalnością i takimi tam dyrdymałami. Chcesz nim zostać, nie ma sprawy. Zastanów się tylko, którą z dwóch ścieżek wybierasz i czy naprawdę jesteś gotów tą ścieżką pójść. A przede wszystkim zastanów się, czy naprawdę w ogóle tego potrzebujesz.

Pisze to zresztą człowiek nie bez winy – mnie samemu około pół roku temu przemknęło to przez myśl. Całe szczęście nawyk zdyscyplinowanej autorefleksji sprowadził mnie na ziemię i bardzo szybko udzieliłem sobie jednoznacznej odpowiedzi NIE. To tylko moje szczęście oczywiście i każdy z nas wybiera swoje.

UWAGA – ten post domaga się współpracy ze strony czytelników. Będę zobowiązany za poszerzanie listy trików taniego zdobywania popularności przez INfluencerów. Obiecuję dodawać nowe (to ważne, by były odmienną kategorią) sposoby do aktualizowanego postu i oczywiście zawsze z poszanowaniem źródła, czyli wskazania autora z imienia i nazwiska :-). Może z tego powstać całkiem dobra instrukcja, zarówno pro, jak i anty. W zależności, jak kto sobie chce :-).

PS Skąd ilustracja i tytuł postu? Winda i schody, czyli łatwe rozwiązania i trudne (ale oba dopuszczalne oczywiście). A dlaczego 13. piętro? To już metafora nomen omen… piętrowa. Z jednej strony poziom 13. jest pechowy, więc niech się strzegą amatorzy łatwizny. Z drugiej strony metafora ma bardzo osobiste związki z moją pasją i… historią muzyki. Przyjaciele wiedzą od razu (nawet nie wszyscy), a wytrwali i tak „wyguglują”… :-).

Previous Marka Osobista v. Pozycjonowanie - sprzedajesz CECHY czy KORZYŚCI?
Next Krótki smutny post, czym może być "uważność"

Powiązane wpisy

Inne

Goethe, „Refleksje i maksymy”, czyli pułapki geniuszu

Powiedzieć, że Goethe jest dla Niemców tym, czym dla nas Mickiewicz, to raczej za mało. My o naszym wieszczu powiemy, że to poeta właśnie. Genialnie utalentowany, ale poeta i tyle.

Inne

Dojrzały menedżer – po co komu taki?

Według SpotData.pl liczba ludzi w wieku produkcyjnym w Polsce spada w tempie ok. 1% rocznie. Jednym z rozwiązań będzie automatyzacja. Drugim może być imigracja, choć atrakcyjnym krajem akurat nie jesteśmy.

Inne

Oh, NIE NIE NIE…!! Jak zamordować Fallout

Dzisiaj wpis bardzo osobisty. Dotyczący jednakże dramatu tysięcy ludzi na całym świecie. Ba! Wręcz kilku milionów (!). Tym kilku milionom ludzi wyrządzono krzywdę, na którą nie zasłużyli… W czym rzecz?