Moje zasady działania w LinkedIn, cz.4

Moje zasady działania w LinkedIn, cz.4

Jak dyskutować w komentarzach?

Pierwszy artykuł będący praktycznie moim manifestem poruszania się w przestrzeni LinkedIn wciąż jest jednym z najczęściej czytanych tekstów na mojej stronie internetowej (link). Równocześnie dostaję sporo pytań o jeszcze bardziej szczegółowe rozłożenie wskazanych tam zasad na czynniki pierwsze. Takie, które dają się zastosować w czasie rzeczywistym, w trakcie każdej dyskusji, od razu. No to dzisiaj pierwsza z takich prób.

Jak wspomniałem w tymże manifeście, moje fundamentalne założenie dotyczy domniemania dobrej woli uczestnika dyskusji. Pozwala mi to panować (na ile się da) nad swoimi emocjami oraz podejmować próby sprowadzania wątków na grunt merytoryczny. Nie jest to wcale łatwe, bo jestem również człowiekiem z krwi i kości, czyli… emocjonalną istotą, a jakże. Przez co nie raz skrzywię się lub zmielę w ustach coś w języku obcym lub ojczystym czytając niektóre komentarze. Jeśli nie muszę odpowiadać, to je bardzo często po prostu ignoruję (no, nie zawsze się udaje, nie jestem bez grzechu…). Mamy już tutaj pierwszą radę praktyczną:

nie trzeba się pakować w każdą dyskusję; nawet jeżeli dotyczy tematyki mojej specjalizacji. Dobrze jest wpierw popatrzeć i ocenić, na ile ma ona szanse na dobrą wymianę zdań, a na ile od razu nacechowana jest czystą autoreklamą autora lub napastliwością i złymi emocjami. Jeżeli to drugie, to po co wchodzić do tej wody, skoro dno tak bliskie i do tego tak muliste.

Jeżeli komentarze skierowane są jednak bezpośrednio do mnie albo są pod moim postem i wywołują mnie do tablicy, to moim obowiązkiem jest należna komentującemu odpowiedź. Niezależnie od tego, czy mi się podoba, czy nie i niezależnie od emocji i intencji autora. Skoro umieszczam materiał w przestrzeni publicznej, to niesie to także obowiązki uczestnictwa w dalszej dyskusji. Taki dżobdeskripszyn autora treści, jak by powiedział Endriu. Moje dwa kolejne narzędzia są niezwykle potężne (choć nie przewyższą potęgi tego wskazanego powyżej):

filtracja – czytam komentarz i natychmiast segreguję go na dwa zbiory. Pierwszy to treść emocjonalna i/lub zaczepna, osobista, nie merytoryczna, generalizująca, kłamliwa, oszczercza itd. (o ile występuje). Do tej części komentarza staram się w ogóle nie odnosić, to bardzo ważne (!). Puszczam ją mimo uszu/oczu i traktuję jakby jej w ogóle nie było. Drugi zbiór to jakiekolwiek elementy merytoryczne. Bo mimo emocji i jawnie awanturniczego podejścia każdy autor komentarza może mieć coś ciekawego do powiedzenia. Uwaga – wkładam też wysiłek w domyślenie się, co autor mógł mieć na myśli, choć niekoniecznie wprost to wyłożył. Wręcz zadaję czasem najpierw pytanie o wykładnię i potwierdzenie, czy dobrze odczytałem intencje. Na tej części koncentruję swoją odpowiedź. A co do pierwszej, to udaję, że jej w ogóle nie było (celowo powtarzam). I tak w kółko. Może to niezbyt eleganckie porównanie, ale to trochę jak rozmowa z kimś rozjuszonym lub rozkapryszonym dzieckiem. On(o) krzyczy i tupie, a my udajemy, że tego nie widzimy. Rozmawiamy argumentując tylko z kawałkiem przekazu, tym merytorycznym.

poczucie humoru i autoironia – potężne narzędzie samokontroli, ale i rozbrajania min, nawet tych potężnych. Wyluzuj, mrugnij okiem do rozmówcy. Jeśli druga strona nie łapie sygnału i brnie, to jej problem. Bo to ona będzie mieć wrzody i nerwicę, a ja nie muszę. Podkreślę tylko, że napisałem o AUTOironii, a nie o ciętym poczuciu humoru skierowanym w rozmówcę.

Co tym wszystkim rządzi? Konsekwencja w stosowaniu tych trzech narzędzi. Co oznacza, żeby nauczyć się też brać głęboki oddech i… nie zawsze odpowiadać od razu. Często lepiej odłożyć to na kilka godzin. Niejednokrotnie się też przekonałem, że po tych kilku godzinach i ten czyjś komentarz lepiej się rozumie, i moja odpowiedź jest bardziej merytoryczna i wyważona.

PS

jest w moim przypadku jeden wyjątek. Jest taka osoba, z którą czasem z dziką radością wdaję się „Wolną amerykankę” zamiast fechtunku. Bo… na takim polu też czasem dobrze się sprawdzić. Udowodnić, że się przetrwa także w walce bez reguł. To taki mój Fight Club. Tym bardziej, że wspomniana osoba należy do tych, które po mordobiciu w kisielu są gotowe strzelić żółwika i z uśmiechem powiedzieć „do następnego razu”. A to rzadka cecha… Przynajmniej mi się to z tą osobą udaje, choć widzę, żem chyba jednak wyjątek ha ha ha.

Previous Czy poezja pobudza autorefleksję? Cz. 1-5
Next Jak (nie) zamordować swoje CV? Cz.4

Powiązane wpisy

Komunikacja

Networking Naiwny czy Strategiczny? Kogo zapraszać?

Networking to jedno z częściej używanych słów. Nie bez znaczenia. Rzeczywiście odgrywa ogromną rolę. Choćby podczas szukania pracy lub pracowników. Ilekroć bym nie rozmawiał z kolegami (rekruterami menedżerów) z innych

Komunikacja

Jak (nie) zamordować swoje CV? Cz.4

Jak pisać CV? Zacznijmy od… czytania. Co jakiś czas pojawiają się artykuły „odkrywające” na nowo, jak to rekruterzy czytają CV. Dodaje się jednocześnie opis skanu badania ruchu gałek ocznych osoby

Komunikacja

Dlaczego czytać „Personel i zarządzanie” nr 2/2023?

Ha! Oprócz intrygujących artykułów i danych, lutowy numer tego kluczowego miesięcznika przynosi też opis mojej książki „Wiesz, kim jestem!”. Zajrzyj na stronę 89. Tam uchylono mi drzwi na salony pisma,