Moje zasady działania w LinkedIn, część 2

Moje zasady działania w LinkedIn, część 2

Pierwsza część opisująca moich 5 zasad działania w LinkedIn (link) cieszyła się ogromnym powodzeniem. Pokazuje to, jak ważna to kwestia dla nas wszystkich. Jak nie dać się zwariować mając klarowny kodeks postępowania. Jak komunikować, by była to wciąż komunikacja, a nie jedynie wykrzykiwanie własnych racji. Jak współpracować, a nie bawić się w zwycięzców i pokonanych. Ten pierwszy artykuł był poświęcony przede wszystkim interakcjom, czyli zasadom dyskusji w czasie rzeczywistym.

Teraz dzielę się praktycznymi doświadczeniami postępowania z LI jako narzędziem (stąd zdjęcie pracowni). Tyle że nie narzędziem sprzedaży, promocji swojej wielkości lub budowania przereklamowanej i pustej jak wydmuszka „marki osobistej”. Po prostu narzędziem pozyskiwania wartościowych informacji, wręcz wiedzy. Bo do tego kiedyś służył LI i wciąż można go w ten sposób wykorzystywać, na szczęście. Nie tworzę tutaj ogólnej teorii wszystkiego. Ot, kilka własnych doświadczeń, którymi będę się systematycznie dzielił. Liczę zresztą na informacje zwrotne i wskazówki od innych użytkowników. Dzisiaj nowy wątek: optymalizacja tablicy.

Przegląd treści na tablicy/wodospadzie

LinkedIn stosuje wobec nas pewien automatyczny zabieg. Łącząc się bezpośrednio z nową osobą obaj partnerzy z definicji otrzymują status „obserwujących”. O ile w wersji na komputery stacjonarne mamy tutaj wciąż widoczną na ekranie (to ważne) możliwość natychmiastowego wyboru, to w wersji na smartfony akceptując zaproszenie od razu zaczynamy obserwować tę osobę.

Większość ludzi nie przejawia żadnej lub prawie żadnej aktywności w LI, więc nie widzimy konsekwencji ich formalnego obserwowania. Ale, jak to mawiano gdy byłem w wojsku, wszystko jest fajnie, dopóki jest fajnie… Z czasem rośnie liczba naszych kontaktów, sięgając kilku tysięcy (sam mam teraz ok. ośmiu i pół tysiąca i oczywiście wciąż rośnie). Wtedy wchodzi do akcji pani statystyka. Nawet jeśli nasze kontakty nie są specjalnie aktywne, to te ich nieliczne aktywności kumulują się i na naszej tablicy zaczyna się przesuwać rosnąca masa materiału. W większości zupełnie dla nas nieinteresującego. Z tej racji wolę to nazywać wodospadem zamiast tablicą. Ta nazwa lepiej oddaje charakter tego, co dzieje się przed naszymi oczami. Początkowo brałem to z pełnym dobrodziejstwem inwentarza. Traktowałem to jako dobre wejście w życie LI i obserwowanie zachodzących tutaj procesów. Nie żałuję, bo pozwoliło mi to zobaczyć w całej krasie pełne spektrum ludzkich aktywności w LI. Ułatwiło mi to też zdefiniowanie, czego tutaj szukam, a co jest zdecydowanie stratą czasu, nawet jeśli w myszce używam głównie funkcji „scroll”. Po przejściu przez tę fazę (powtarzam, nie żałuję, bo rozumiem narzędzie) postanowiłem zoptymalizować swój wodospad.

Można to z robić metodą „na twardo”. Wystarczy w menu wejść w listę osób, które się obserwuje i dezaktywować funkcję przy wybranych osobach. Zaleta metody, to prostota. Wadą jest fakt, że niejednokrotnie trudno skojarzyć osobę z konkretnymi treściami przez nią dostarczanymi. Przypomnę, że możemy już mieć tysiące kontaktów i nie każdy jest łatwo rozpoznawalną gwiazdą… Niesie to niebezpieczeństwo, że przestaniemy obserwować poczynania i komentarze ciekawej osoby.

Wybrałem więc dla siebie inny sposób. Zdefiniowałem kryteria, które dyskwalifikują treści widoczne w wodospadzie. Jeżeli jakaś osoba dwa, trzy razy z rzędu umieszcza tylko tego rodzaju treści i do tego nie kojarzę jej z niczym innym (szczególnie z treścią oryginalną, czyli WŁASNYMI postami lub artykułami), to wyłączam funkcję obserwuj, pozostawiając oczywiście samo połączenie. Dlaczego oczywiście? Ano dlatego, że w sieci kontaktów ważne są… kontakty twoich kontaktów. Chodzi mi więc jedynie o przykręcenie kurków regulujących przepływ wody, a nie o likwidację sieci hydraulicznej…

Czas na kwestię kluczową – jakie są moje kryteria dyskwalifikujące treści i funkcję obserwuj? Powtórzę, że to moje. Każdy niech zdefiniuje własne. Ocenię je bardzo prostym językiem:

  1. dyrdymały typu: „byłem tam, było super / jadę tam, będzie super / jestem tu, jest super”. To, że ktoś gdzieś był, jest, czy będzie nie niesie dla mnie żadnej wartości i jest zawracaniem głowy. Nawet jeśli ten uradowany uczestnik doda, o czym tam mówiono, to dla mnie za mało. Ocalić go może jedynie zamieszczenie kluczowych tez/wniosków, bym miał o czym sam pomyśleć. Bez tego, do piachu, sorry Winnetou
  2. wymyślone (przeważnie) lub nawet prawdziwe przemądre i filozoficzne cytaty okraszone zdjęciem Einsteina, Lincolna, Coelho itd. Szczytem arogancji i narcyzmu jest dla mnie cytowanie siebie samego. Tym bardziej, że w 99,99% te własne cytaty to nędzne popłuczyny myśli ludzi wielkich, zweryfikowanych przez czas i nijak im się mierzyć
  3. teksty rozpoczynające się od „wprawdzie to nie Facebook, ale dzisiaj akurat…”. I ciach mi tu kotka, pieska, zachód słońca, wspomnienia z wakacji, dziecko własne, dziecko sąsiada, debila rozwalającego się na deskorolce, komentarz polityczny (samym politykom też gromkie nie) itd.
  4. żenady „mimochodem” pokazujące, jaki ktoś jest cudowny/cool/jazzy/wyluzowany/wielki/miluśny/romantyczny/głęboki jak studnia, czyli np. „nie ma to jak udany dzień na polu golfowym po tygodniu ratowania świata / śniadanie w Zurychu, obiad w Warszawie, a wieczorem kupiłem wieżowiec / wam się wydaje, że moje życie jest piękne, a jestem przecież taki jak wy i też czasem boli mnie gardło, przytul mnie więc i wrzuć monetę” itd. Jeżeli ktoś ma kompleksy nuworysza (finansowego czy intelektualnego) i musi w ten sposób wzmacniać swoją wiarę w siebie, to… nie w moim wodospadzie
  5. fałszywych mądrali, którzy ustawiają się jedynie na pozycjach recenzentów innych, ale sami nie tworzą nic i nie zamieszczają żadnego własnego oryginalnego materiału. Takiego, który inni mogli by poddać ocenie. Jedyne co „tworzą”, to krytyka, zawsze i wszędzie, często zajadła, arogancka, bezsensowna i przekraczająca granice kultury, pozostawiająca po sobie jedynie spaloną ziemię. Jest trochę takich chuliganów w LI. Wpierw ich obserwuję i celowo wdaję się w dyskusje (ba, nawet bijatyki, to zabawne bywa), by sprawdzić głębokość zawodnika. Dosyć szybko okazuje się, że to jedynie płytka kałuża, nie studnia i wtedy… do piachu. Ich postawa wynika zapewne z kolejnych kompleksów i zaniżonego poczucia własnej wartości. Gdy bije innych, to mu się poprawia samoocena. Ale tym niech zajmują się lekarze, a nie normalni członkowie społeczności LI
  6. nachalnych sprzedawców czegokolwiek, jak: obrazów, nieruchomości, t-shirtów i gumowych bransoletek motywacyjnych, ubezpieczeń, wszelakich coinów itd.
  7. wiernych żołnierzy swojego pracodawcy, którzy mają wytatuowane logo firmy na czole i zawalają wodospad reklamami swojego pracodawcy i wszelakich „cudownych, fantastycznych, inspirujących” wydarzeń u niego zachodzących. Łubu dubu, niech żyje prezes naszego klubu mówię gromkie nie
  8. niemal wszelkiej maści zawodowych doradców cudów w obszarze „marki osobistej / motywatorów / tłumaczy fizyki kwantowej na duchowość / networkingu / soszial ninjowania / enelpowania”. Piszę niemal, bo dobre 90% to wydmuszki, które kochają i promują przede wszystkim siebie. Trzeba się trochę natrudzić, by znaleźć te pozostałe 10%, które mówi nie tylko, co masz zrobić (to potrafi każdy), ale wiarygodnie uzasadni też dlaczego i poprze to konkretnymi doświadczeniami. Proporcje 90-10 są oczywiście spod dużego palca. Mają po prostu oddawać, jak wiele jest do odsiania i jak łatwo wpaść w sidła fałszywych proroków
  9. tych, którzy nie tworząc nic, jedynie rozpowszechniają materiały fałszywych proroków, czyli opisanych przeze mnie gdzie indziej InCelebrytów. Uprzedzam, jeśli przez kogoś drugi raz pojawia mi się materiał o tym, że prawdziwy przywódca je ostatni i czyści wszystkim buty, to… do piachu
  10. ludzi publikujących tylko we własnym języku, którym nie jest polski lub angielski; arabski, szwedzki, czy chiński są dla mnie nie do przejścia
  11. a tu będę dopisywał, gdy przypomnę sobie lub zdefiniuję kolejne kryteria…

Bardzo ważna uwaga – jeśli ktoś oprócz takich pustych wrzutek publikuje własne treści oryginalne, to przymykam oczy na ww. aktywności. Wtedy jestem gotów zapłacić tę cenę. Treści oryginalne to dla mnie takie, które zawierają element dydaktyczny, wiedzę, wnioski, rzetelny opis przypadku biznesowego, przemyślenia i do dalszych przemyśleń skłaniające.

Efekt opisanej powyżej procedury – systematycznie, czyli codziennie czyszczę wodospad. Widzę już tego pozytywne efekty. Znacznie mniej pustych głupotek, znacznie mniej traconego czasu na przymusowe szybkie przewijanie, większe prawdopodobieństwo, że jednak wpadnie w oko coś wartościowego. LI jest w fazie dynamicznego wzrostu, więc tempo pojawiania się tam jakiegokolwiek materiału, w tym zwykłego siana, jest ogromne. Dla mnie wskaźnikiem, że zaczynam przynajmniej osiągać jakąś równowagę jest fakt, że chwilami LI dostaje zadyszki i… podsyła mi powtórki materiałów, które już raz się przewinęły.

I bardzo dobrze, bo to on ma być dla mnie, a nie ja dla niego!

Previous Mega wzrusz Endriu, niebieskie oczy ninja cz.1/2
Next APPendix - "Dlaczego mieliby za Tobą pójść?"

Powiązane wpisy

Komunikacja

Po co komu konto LinkedIn, 2 powody rozstrzygające

Po co mieć konto LinkedIn? Tutaj dwie odpowiedzi najprostsze i… rozstrzygające. Mimo ok. 2,5 mln (ponoć) użytkowników LI w Polsce, wciąż pojawiają się pytania „a po co mi to?”. W

Kariera

Jak poskromić rekrutera – rozmowa rekrutacyjna na zimno

Rozmowa rekrutacyjna to wydarzenie, które obrosło wieloma mitami. Niesie duży ładunek emocjonalny. Najczęściej spotykają się wtedy dwie nieznające się wcześniej osoby i do tego od razu dyskutują o bardzo ważnym

Komunikacja

Metoda DKO, czyli 100% gwarancji na wszystko

Metoda Dariush-Keshe-Osho (DKO) bazuje na wielofazowym ciągłym i modularnym dostrajaniu kwantowych przepływów plazmy neutrin z dwupunktu oraz naszej aury, czyli informacyjnego pola quasi-grawitacyjnego duszy, emocji, ciała fizycznego oraz awatarów psychogenealogicznych