Moje zasady działania w LinkedIn, część 3

Moje zasady działania w LinkedIn, część 3

Czy przyjmować zaproszenia?

Zawsze gdy prowadzę zajęcia z pozycjonowania się na rynku pracy, coachingu kariery, czy też zasad budowania sieci kontaktów, to na 100% pada pytanie: czy przyjmować wszystkie zaproszenia w LinkedIn? Jest to też tematem niekończących się dyskusji na forum tegoż portalu. Niekończących, bo każdy ma jakieś argumenty i… zwykle pozostaje przy swoim, więc dyskusja chyba niewiele zmienia. Wedle odwiecznej polskiej tradycji mamy tutaj zasadniczo dwie szkoły, falenicką i otwocką. Jedna mówi, żeby brać (niemal) wszystko, co się rusza i na drzewo nie ucieka, czyli przyjmować. Druga okopuje się na pozycjach, że tylko znani osobiście ludzie godni są przyjęcia zaproszenia i sieć kontaktów ma być niemal elitarnym klubem najbliższych znajomych Królika.

Mam tutaj swoją osobistą opinię i poddaję ją pod rozwagę użytkownikom LinkedIn. Na końcu niech każdy zrobi po swojemu, ale już ze świadomością skutków. Otóż jestem zadeklarowanym zwolennikiem scenariusza numer jeden, czyli akceptuję 99% zaproszeń. Przyczyny są bardzo proste:

– LinkedIn w swojej istocie jest pomyślany jako narzędzie do budowania rozległej sieci kontaktów, a nie komunikator do rozmów z rodziną i bliskimi znajomymi; to nie jest GaduGadu

– w sieci najważniejsze są kontakty Twoich kontaktów. Jeśli tych drugich mamy dużo, to liczba tych pierwszych rośnie lawinowo, a o to właśnie chodzi (!). W razie potrzeby mamy dotarcie do ogromnej liczby ludzi, a nigdy nie wiemy, który z nich i kiedy może zadecydować o reszcie naszego życia, nawet jeśli nie znamy się osobiście. Jeżeli tych kontaktów oraz kontaktów naszych kontaktów mamy mało, to najprawdopodobniej nie wydarzy się nic. Warto więc w sposób całkowicie nieinwestycyjny i nieangażujący zwiększyć szanse na wydarzenia (akceptacja zaproszenia to mało wyczerpujący czyn, jedno kliknięcie zaledwie)

– jeśli ktokolwiek z naszej sieci kliknie „polub” w odniesieniu do jakiejkolwiek naszej aktywności (komentarz, post, artykuł), to widzą to obserwujący go i tak się buduje nasza rozpoznawalność i wiarygodność (o ile jesteśmy spójni w naszej aktywności i nie rozpraszamy się na głupstwa), a o to właśnie chodzi, powtórzę

– co robi każda osoba przysyłająca nam zaproszenie? Otóż kładzie nam na stole wszystkie swoje połączenia, czyli przybliża nas na jeden krok do kilkuset lub wręcz kilku tysięcy ludzi; większość z nich może nam się nigdy do niczego nie przydać (ani my im), ale wśród nich może być ten jeden jedyny istotny…; powtórzę – ryzyko żadne, a potencjalna korzyść jest duża

– co robię, gdy osoba, której zaproszenie przyjąłem niemal natychmiast przysyła mi bezpośrednio ofertę sprzedaży czegokolwiek lub zaopiekowania się oszczędnościami mojego życia? Odpowiedź najprostsza z najprostszych. Otóż… nic nie robię. Świadomie ignoruję to, bo nie muszę odpowiadać na każdą zaczepkę i nie ma to nic wspólnego z dobrym lub złym wychowaniem. Ta osoba i tak działa masowo, rozsyła to do bardzo wielu ludzi i jestem zdecydowanie niczym więcej niż pyłem na wietrze w jej statystycznym podejściu. Ale na stole położyła mi swoje kontakty, a ja odwzajemniłem się jej tym samym. To uczciwy układ

– uwaga – zaproszenie to jedno, a obserwowanie to drugie; można się z kimś połączyć, co zwiększa sieć, ale nie musimy go przecież obserwować, czyli jego aktywność nie musi pojawiać się na naszej tablicy; warto pamiętać o tych podstawowych funkcjach LinkedIn

– LinkedIn ma limit bodajże 30.000 kontaktów; dla większości z nas to liczba abstrakcyjna; nawet sam, jako intensywny użytkownik, mam teraz 8.600 kontaktów; ich liczba rośnie, ale do limitu jeszcze ho ho jak daleko; wniosek – można akceptować, system jest na to zaprojektowany i da radę; martwić się zacznę, jeśli kiedykolwiek dojadę do 29.000; ba, chyba nawet wtedy nie będę się martwić, tylko przejdę do wymuszonej życiem fazy optymalizacji sieci; ale, jak powiedziałem, to dla większości z nas kwestia abstrakcyjna

– co musi się stać, by zaproszenie wylądowało w tym 1%, których nie przyjmuję? Jeżeli profil jest w wersji szczątkowej (czyli nie widać pracy i otwartości), zapraszający ma niezwykle mało kontaktów i do tego nie zdobył się nawet na jedno zdanie uzasadniające zaproszenie, wysyłając je na pusto i z automatu, to mimo mojej dużej tolerancji czuję się potraktowany zbyt przedmiotowo i korzystam z funkcji „zignoruj”.

Podsumowując – jeżeli ryzyko wynikające z przyjęcia zaproszenia jest żadne, a występują potencjalne korzyści, to grzechem jest ignorowanie tego. No chyba że jednak ktoś jest zatwardziałym zwolennikiem „klubu znajomych Królika”; tylko… po co wtedy być w LinkedIn?

Skutki? W moim przypadku już bardzo widoczne. Poprzez LinkedIn i dzięki ww. narzędziom kontaktują się ze mną ludzie/firmy, których nie znam bezpośrednio i proponują rozpoczęcie rozmów o współpracy. To już nie jest wirtualne, to jest realne. Ludzie, którzy dowiedzieli się o moim istnieniu dzięki wspólnym kontaktom pośrednim via LinkedIn. Dzięki rozbudowywaniu przeze mnie sieci także poprzez świadome akceptowanie niemal wszystkich zaproszeń. Wniosek? Schowaj te armaty ze zdjęcia i zacznij wpuszczać posłańców :-).

CBDO, czyli co było do okazania…

A w tle mamy za to inne fundamentalne pytanie: do kogo samemu wysyłać zaproszenia do połączenia bezpośredniego? To kluczowe zagadnienie aktywnego budowania sieci kontaktów, bo o przemyślany wymiar strategiczny chodzi, a nie o chaotyczne wysyłanie „gdziekolwiek”. Ale to już będzie tematem osobnego artykułu…

Previous APPendix - "Dlaczego mieliby za Tobą pójść?"
Next Wywiad w hrpolska.pl, harmonia w życiu

Powiązane wpisy

Komunikacja

Tworzenie treści – błąd początkującego autora

Tworzenie treści w sieci to jeden z gorących tematów. Obserwuję od kilku lat początkujących autorów i statystycznie powtarzają oni całkiem często kluczowy błąd. Ten błąd, to OTW, czyli Ogólna Teoria

Komunikacja

Z podręcznika rekrutera i rekrutowanego cz. 4

Twarde dane. Poniższy podstawowy zestaw pytań dotyczy przede wszystkim stanowisk menedżerskich, z zespołem i budżetem przychodowym i/lub kosztowym. Uniwersalność zestawu polega na jego łatwej modyfikacji do potrzeb także stanowisk specjalistycznych.

Komunikacja

Metoda DKO, czyli 100% gwarancji na wszystko

Metoda Dariush-Keshe-Osho (DKO) bazuje na wielofazowym ciągłym i modularnym dostrajaniu kwantowych przepływów plazmy neutrin z dwupunktu oraz naszej aury, czyli informacyjnego pola quasi-grawitacyjnego duszy, emocji, ciała fizycznego oraz awatarów psychogenealogicznych