Scenariusz kariery nr 2 – Głaz Narzutowy

Scenariusz kariery nr 2 – Głaz Narzutowy

Od lat zauważam pewną prawidłowość podczas omawiania bazowych scenariuszy kariery. Zaczynam zawsze od Skoczka jako jednego z dwóch końców skali. U rozmówców/rozmówcy pojawiają się wtedy pewne głosy oporu. Oczywiście ze strony tych, którzy poczuli, że to jakoś dotyka właśnie ich kariery. Ale opór to zwykle umiarkowany i elegancki w formie. Termin Skoczek jest powszechnie znany i intuicyjnie zrozumiały, więc po stosunkowo krótkiej wymianie zdań zgodnie ustalamy wskazane wcześniej wady i zalety owego scenariusza. Jeśli mamy czas, to dyskutujemy także strategię, jak sobie z tym fantem radzić, gdy już komuś przyszło wpaść w takie tryby. Bo przecież nie ma takiej rury, co to jej nie można odetkać…

Zupełnie inaczej ma się sytuacja, gdy przechodzę do analizy drugiego końca skali i przedstawiam metaforyczną nazwę Głaz Narzutowy. To już moje autorskie określenie (proszę o tym pamiętać przy posługiwaniu się, bo o szóstej rano kolbą do drzwi mogę załomotać :-). Z tego powodu rozmówcy na 99% jej nie znają i po usłyszeniu… zdradzają syndrom boksera trafionego serią celnych ciosów. Wpierw oszołomienie, garda, ucieczka do rogu i klincz, by złapać oddech. A potem zaczyna się walka w stylu „przegrywam na punkty, ostatnia runda, więc albo go trafię raz i zatłukę, albo mam po grzybach”… Nie mam wtedy lekko, oj nie mam, bo jestem celem polowania na ten jeden cios. Tutaj na początku zwykle nie ma dyskusji o wadach, zaletach i konsekwencjach scenariusza. Tutaj jest walka o życie i bywa, że jeńców nie biorą :-). Łącznie z obrażaniem się i przejściem na pozycje kwestionowania wszystkiego dla samego kwestionowania. Ale lubię to. Nie dlatego, że jestem sadystą. Bardziej dlatego, że przejście z grupą w takim stanie do fazy racjonalnej i pełnej wzajemnego szacunku wymiany zdań daje ogromną satysfakcję. Bo jednak prędzej, czy później dochodzimy do tej fazy i zwykle jest to prędzej. Co więcej, wcale nie zamierzam rezygnować z takiego szokowego wejścia w rozmowę i nazwy Głaz Narzutowy nie zmienię. Wyjaśnienie tego jest proste, jak sądzę. Jeżeli ktoś spędził bardzo wiele lat w jednym środowisku i do tego nie zastanawiał się zbytnio nad tego przyczynami i konsekwencjami, to… jest bardzo mocno osadzony w glebie, nawet jeśli sam o tym nie wie. Żeby go pobudzić potrzebny jest silny ładunek emocjonalny. Dźgnięcie widelcem w miękkie (jak Skoczka) nie wystarczy. Potrzebny jest granat i ww. nazwa drugiego końca skali scenariuszy kariery skutecznie pełni rolę takiego granatu.

Podsumowując wstęp – tak, gdy spędziłeś w jednej firmie, albo wręcz na jednym stanowisku 10 i więcej lat, to łapiesz się do kategorii Głaz Narzutowy. Brzmi pejoratywnie? Jeżeli tak to odbierasz, to sam pakujesz się w emocjonalną pułapkę. Nie jest to określenie ani mniej, ani bardziej pejoratywne niż Skoczek. Ba, ono w istocie rzeczy w ogóle nie jest pejoratywne. Jeśli masz w tym momencie wątpliwości, to przeczytaj jeszcze raz końcówkę rozdziału „Jak długo pracować w jednej firmie”. A dlaczego wskazałem akurat okres 10 i więcej lat? Pierwsza część odpowiedzi jest do bólu prosta – arbitralnie, ale uwzględniając jednocześnie cykl rozwoju polskiej gospodarki oraz cykl naszego rozwoju zawodowego. W pierwszym przypadku jest to mniej niż 30 lat, więc 33% tego okresu to raczej sporo, prawda? W drugim przypadku to też całkiem duży procent. Uwzględniając, że pracujemy trochę ponad 40 lat, 10 lat to ok. 25%, jedna czwarta całej zawodowej aktywności… Druga część odpowiedzi jest mniej arbitralna i już ją znasz. Wróć proszę kilka stron wcześniej do rozważań odnośnie kadencyjności stanowisk itd.

Jakie są zalety pozostawania przez wiele lat w jednej firmie lub, w skrajniejszej formie, na jednym stanowisku? Ma się wtedy zwykle ogromną i do tego bardzo przydatną wiedzę. Czy to na temat produktów, czy to na temat struktur, czy to na temat formalnych oraz tych mniej formalnych kanałów przepływu informacji, czyli z kim rozmawiać i gdzie nacisnąć, by osiągnąć zamierzony efekt. To bywa bezcenne. Tak samo bezcenna jest także wiedza historyczna. To znaczy wiedza na temat przeprowadzanych dawniej restrukturyzacji, zmian strategii, zmian kulturowych itd. Nieoficjalne rozmowy z takimi ludźmi ustrzegły już niejednego lidera przed powtarzaniem błędów, które popełnili jego poprzednicy. Może to też wprowadzać element stabilizacji w zespole na zasadzie „nie panikujcie, nie uciekajcie, dwa razy przeżyłem już takie zmiany, skończy się tak i tak, róbmy więc spokojnie swoje”. To coś w rodzaju roli weterana w wojsku, który jest punktem odniesienia dla młodych żołnierzy. On przeżył, więc róbmy to, co on i też przeżyjemy.

Warto jednak pamiętać, że wraz z upływem czasu i przybywaniem lat pobytu ta wiedza zaczyna być coraz bardziej przydatna tylko w tym jednym jedynym miejscu i… coraz bardziej bezwartościowa w innych. No bo skąd się biorą sformułowania „ale to się zawsze tak robiło i po co to zmieniać!”, czy też „a u nas w firmie X robiliśmy to tak i tak”. Szczególnie to drugie jest ciekawe – człowiek już nawet zmienił pracę i będąc w nowym miejscu wciąż mówi „u nas” mając na myśli poprzednie… Znacie? Na pewno znacie.

Istotnym elementem życia Głazu Narzutowego jest też jego poczucie bezpieczeństwa. Wiem o tej firmie tak wiele, znam wszystkich, wszyscy znają mnie, nawet gdy przyjeżdża ktoś z centrali, to mówi do mnie po imieniu i z szacunkiem, płacą godnie i zawsze na czas, na szkolenia wysyłają, zapytają o zdanie, opieka medyczna jest i w razie czego można do lekarza nawet w czasie pracy wyjść, sama firma ma 25/50/100 lat, czyli to nienaruszalny monolit itd. itd. Wniosek – nic się nie może zdarzyć. Przecież to pancernik, nie łódeczka, a pancerniki nie toną. Nawet w czasie kryzysu i kłopotów przytulą i nie dadzą zginąć. Choćby dlatego, że oddałem tej firmie tyle lat, tyle potu i zdrowia, tyle godzin pracy ponad standardowy wymiar. Piękne, prawda? Ano piękne, tyle że nieprawda. Pancerniki też toną, ludzie na nich giną, czasem wystarczy jedna dobrze wymierzona salwa… Co więcej, każdy pancernik idzie prędzej czy później na żyletki. Każdy. A co dopiero w takim (coraz bardziej) dynamicznym i (coraz bardziej) szybkozmiennym środowisku, jakim jest biznes. Przychodzi nowy szef i mu się nasza twarz nie podoba (niedopasowanie osobowościowe), albo ma nowy koncept struktury działu, albo ma kogoś na nasze miejsce, komu dużo bardziej ufa (bo już np. pracowali wcześniej razem) i koniec bezpieczeństwa. Jak nie szef, to przychodzi proces przejęcia firmy lub połączenia z inną. A jak nie, to przychodzi po prostu kryzys na rynku, albo w branży, albo firma zaczyna upadać jako dinozaur (Nokia, Kodak, wymieniać dalej?). W skrajnym przypadku wypłacą, co każe Kodeks Pracy i masz trzy miesiące wypowiedzenia. W przypadku szczęśliwszym w uznaniu zasług wypłacą Ci nawet dwa razy więcej i wykupią kurs outplacementowy, prosząc jeszcze o podpisanie deklaracji, że rozstajemy się w zgodzie i nie będziemy rościć żadnych pretensji. Czy mają do tego prawo? Ależ oczywiście, że mają. Wszystko dzieje się zgodnie z prawem i trudno mieć o to pretensje. Na miejscu tegoż szefa lub właścicieli firmy być może postępowalibyśmy tak samo. To po prostu tak działa i bardzo daleko tu jeszcze do „krwiożerczego kapitalizmu”. Są oczywiście miejsca bliższe opisanemu wyżej ideałowi. Ale nigdzie nie jest napisane, że to właśnie nasze miejsce i że będzie tak na zawsze. Tym samym teza o bezpieczeństwie Głazu Narzutowego broni się słabo.

Jest jeszcze jeden element, o którym warto pamiętać. Poza wspomnianym już powolnym i nieuniknionym spadkiem kreatywności i elastyczności myślenia oraz patrzeniem na świat przez wciąż te same okulary jednego środowiska, spada nasza otwartość na zmiany. Obniża się nasza tolerancja ryzyka. Dam przykład nieco skrajny, ale dobrze ilustrujący zjawisko. Prowadzę projekt rekrutacyjny. Pierwszy kontakt z potencjalnym kandydatem będącym Głazem Narzutowym – o tak, jestem wstępnie zainteresowany, proszę o przesłanie opisu stanowiska, a ja prześlę CV (o ile je ma, bo Głazy przeważnie nie mają CV, a LinkedIn to dla nich „to samo, co te fejsbuki i jutiuby”) . Zapraszam kandydata na spotkanie, po którym jego entuzjazm rośnie. Świetnie Panie Darku, to ci dopiero okazja, bo rzeczywiście już za długo tu jestem! Głaz wchodzi na krótką listę kandydatów i ma spotkanie z klientem. Po spotkaniu wciąż jest dobrze, choć moje wyczulone oko i ucho doświadczonego konsultanta zaczyna wyłapywać pierwsze oznaki zwątpienia. Ze strony kandydata zaczyna się pojawiać coraz więcej pytań dotyczących zagadnień drugo- i trzeciorzędnych, albo takich, na które nie ma odpowiedzi i są one eskalowane, albo te, które wcześniej nie były problemem, zaczynają nim powoli być (aha, to naprawdę trzeba podróżować służbowo…?). Kandydat po kilku dniach prosi o rozmowę telefoniczną, podczas której długo dywaguje o ww. zagadnieniach. Dochodzimy do momentu, w którym Klient składa Głazowi ofertę zatrudnienia, spełniając także jego oczekiwania finansowe i deklarując, że poczeka na niego, ile tylko kodeksowo trzeba. I wtedy dzieją się następujące rzeczy – kontakt z Głazem zaczyna się rwać, nie odbiera telefonów, na maile odpowiada z opóźnieniem i niejasno oraz w końcu pada fraza z nieśmiertelnego skeczu Monty Pythona o księgowym (Poskramiacz Lwów) „to ja się zastanowię”. Później milknie i to my się musimy do niego dobijać. Tylko po to, by usłyszeć coś, czego wtedy już jestem całkowicie pewien. Otóż Głaz zwykle nie ma odwagi powiedzieć nawet samemu sobie „stchórzyłem, po co ja się w to w ogóle pakowałem”, tylko zaczyna racjonalizować i szukać przyczyn zewnętrznych. No i padają nieśmiertelne „porozmawiałem z żoną/mężem i… / dzieci teraz chodzą do dobrej szkoły i… / jednak muszę się teraz coraz bardziej zająć rodzicami…” i takie tam. Wszystkie te „takie tam” oczywiście ważne, ale wiadomo o nich było od samego początku, nie wyszły z szafy wczoraj. Najpiękniejsze z uzasadnień, jakie usłyszałem brzmiało tak: „panie Darku, firma kupiła mi bilet na mecz Barcelony i lecę tam niedługo. Jak widać, traktowanie ludzi jednak nie jest takie złe, jak to opisywałem, więc zostaję”. Gdyby to mówił bardzo młody człowiek z poziomu specjalisty, zrozumiałbym. Ale usłyszałem to od dyrektora zarządzającego krajowego oddziału dużej międzynarodowej firmy, którego stać, by sobie taki bilet sam kupić. Był to jeden z tych niezwykle nielicznych przypadków, gdy sobie powiedziałem „do tego pana nie dzwoń już nigdy przenigdy”. Obietnicy dotrzymałem, a… jego i tak wyrzucili (pardon, rozstali się za porozumieniem stron) jakoś tak rok później.

No to jak jest z tym Głazem Narzutowym, dobrze to czy źle? Cóż, samo w sobie ani dobrze, ani źle, oczywiście. Jeżeli wrastasz w ziemię i obrastasz mchem niepostrzeżenie i nie zdając sobie z tego sprawy, to zdecydowanie rosną ryzyka. One mogą eksplodować w najmniej oczekiwanym momencie. O co zresztą nietrudno, bo każdy moment jest wtedy nieoczekiwany, skoro masz oczy szeroko zamknięte. Jeżeli natomiast będąc świadom wszystkiego, o czym tu rozmawialiśmy podejmujesz decyzję „zostaję”, to nikomu nic do tego i żaden mądrala doradca nie ma prawa Cię na siłę odwodzić. Twoje to życie, a on niech wpierw pokieruje swoim.

Warto zajrzeć teraz do artykułu „Scenariusz kariery nr 1 – Skoczek”.

Previous Scenariusz kariery nr 1 – Skoczek
Next Moich 5 zasad działania w LinkedIn (i nie tylko)

Powiązane wpisy

Kariera

Wolisz być Wydmuszką, czy Jajkiem Faberge?

Do tego krótkiego artykułu natchnęła mnie Pani Joanna Stępień. Wskazała ona na niezwykle interesujący fragment badań Barometru Zaufania Edelman opisujący zaufanie do prezesów firm. Otóż okazuje się, że zaufanie do

Kariera

Planowanie kariery, sceny z życia poskramiacza lwów

Monty Python najlepszy jest i basta. Poza samą kwestią, że są (dla mnie) prześmieszni, to mają jeszcze jedną zaletę – w powodzi skeczów poruszyli chyba wszystkie istotne elementy naszego życia.

Kariera

# Scenariusze Kariery; jak zaplanować własną strategię?

Planowanie swojego życia zawodowego to jest coś więcej niż następna pozycja, następne miejsce, w którym możemy robić coś ciekawego albo więcej zarabiać. Planowanie kariery uwzględnia 2-3 kolejne zmiany, jakie chcemy