Jak długo pracować w jednej firmie?

Jak długo pracować w jednej firmie?

Jak długo pracować – to jedno z tych pytań, które słyszę niezwykle często. Z dużym prawdopodobieństwem mogę założyć, że sam też je już kiedyś zadałeś i… wciąż masz rozterki.

Trochę upraszczając można powiedzieć, że generalnie im młodszy doradca, tym precyzyjniejszej odpowiedzi udziela na tytułowe pytanie. Problem w tym, że nawet te precyzyjne odpowiedzi dosyć się różnią między sobą. Jeden mówi 2 lata, drugi, 3, kolejny, że 4 itp. Bądź tu człowieku mądry… Już to powinno wzbudzić w nas wątpliwości. Tym bardziej, że to nie matematyka i żaden z doradców nie potrafi udowodnić swojej odpowiedzi (bo przecież się nie da). Ba, nawet uzasadnienia są często dosyć mętne i bazują po prostu na wewnętrznym przekonaniu danego doradcy. Zbyt często bez uwzględnienia fundamentalnego czynnika, czyli kto i dlaczego pyta?

Sam też jestem doradcą, za to już niespecjalnie młodym. Z tego powodu moja odpowiedź na tytułowe pytanie zwykle zbija pytającego z tropu. No bo oczekuje prostej informacji, właśnie w stylu X lat, kropka. Rzecz w tym, że najczęściej mój rozmówca ma na myśli zupełnie inne pytanie. To prawdziwe, którego nie chce od razu powiedzieć głośno. Brzmi ono – czy już mam odejść z obecnej pracy? Niby pyta ogólnie, ale jednak o bardzo konkretny kontekst chodzi. A ja zamiast podać na tacy owe X lat sam odpowiadam serią pytań: „a czym jest dla Ciebie praca? szczególnie ta obecna? jaki jest Twój cel pracy na tym stanowisku w tej firmie? jaki masz cel strategiczny rozwoju zawodowego?”. Dopiero znając te odpowiedzi, możemy określić, czy zostajemy, czy też pora wychodzić na rynek pracy (lub zakładać kolejną firmę; forma naszej aktywności nie ma znaczenia). W tej samej firmie, na tym samym stanowisku, z identycznym stażem dwie osoby mogą udzielić sobie bardzo różnych odpowiedzi! To nie prawa fizyki, jednakowe dla wszystkich. Punktem odniesienia nie są (nieistniejące) zero-jedynkowe reguły rynku pracy i rozwoju kariery. Punktem odniesienia są Twoje potrzeby, a te są przecież bardzo indywidualne. Co więcej, zmieniają się w czasie. Odpowiadając sobie na powyższą serię pytań łatwiej będzie wtedy odpowiedzieć również na to prawdziwe pytanie pierwotne: czy już odchodzić (bo nic już się nie wydarzy, a Ty tylko rdzewiejesz), czy jeszcze zostać (bo jeszcze dzieją się ciekawe rzeczy, albo po prostu nie potrzebujesz niczego innego, mimo że licznik bije).

Nie chcę jednak nigdy pozostawiać rozmówcy w stanie niedosytu. Słysząc „proste” pytanie tytułowe zmusiłem go w rewanżu do wysiłku i przemyśleń, więc należy mu się coś ekstra. Otóż… mam jednak pewne przemyślenia na temat uogólnionych wskazówek co do czasu pracy w jednej firmie, a już szczególnie na jednym stanowisku. Tym bardziej, że podążając za wyżej przedstawionym algorytmem myślenia zastosowaliśmy na razie tylko nasz wewnętrzny punkt odniesienia, nasze osobiste potrzeby. Rozważając scenariusze w postaci natychmiastowego albo odsuniętego w czasie wyjścia na rynek pracy dobrze jest wiedzieć, jakie te decyzje niosą skutki dla naszego postrzegania przez tenże rynek (czyli tzw. decydentów). Uwaga – poniższe przemyślenia odnoszą się do sytuacji zdrowej. Takiej, gdy stanowisko wybierałeś świadomie i z zainteresowaniem, a nie z przymusu ekonomicznego. Druga uwaga – to nie ostre prawa fizyki, to coś bardziej na wzór Kodeksu Pirackiego, czyli… zbiór sugestii do rozważenia :-).

Dyskutując o dolnej granicy, sugeruję okres minimum 3 lat. Bazuję na analizie zachowań osób decydujących o zatrudnianiu przedstawianych przeze mnie kandydatów (przypominam – menedżerów). Statystycznie rzecz ujmując, przestają pytać „dlaczego tak krótko tutaj Pan(i) pracował(a)?” właśnie od tychże 3 lat wzwyż. Już to mogłoby nam wystarczyć, bo jest to bardzo mocny argument. Do tego nie bazuje na intuicji, a na twardych zachowaniach decydentów (sam też zresztą takim bywasz; przeanalizuj, jak wtedy patrzysz na CV i samego kandydata podczas rozmowy, siedząc po drugiej stronie stołu…). Zawsze jednak oprócz odpowiedzi na pytanie „jak?” wolę też rozumieć „dlaczego?”. W tym wypadku tłumaczę to prostym i wystarczająco dobrym podejściem na bazie cyklu rozwojowego na nowym stanowisku. Początkowo, czyli w pierwszym roku działasz według budżetu ustalonego przez poprzednika. Działasz na gruncie sytuacji zastanej, na którą nie miałeś wpływu. Działając i podejmując decyzje, uczysz się i rozpoznajesz sytuację walką. Jest to także częste i całkiem nieźle działające usprawiedliwienie. Słyszymy je np. od każdego Premiera rządu: moi poprzednicy tak namieszali, że minimum przez rok będziemy ich błędy odkręcać, kochajcie nas więc drodzy obywatele, cokolwiek się nie dzieje… W drugim roku już Ty jesteś autorem planów działania i budżetu. Na swoją pełną odpowiedzialność wdrażasz je w życie. Miałeś już też wystarczająco dużo czasu, by poznać firmę, klientów, produkty i rządzące nimi zależności. A co w trzecim roku? Ano w trzecim bierzesz na siebie skutki decyzji podjętych całkowicie samodzielnie rok wcześniej. To niezwykle ważny element ciągłości Twojego oddziaływania! Cóż z tego, że podejmowałeś decyzje i realizowałeś autorski budżet, jeśli zniknąłeś przed pojawieniem się skutków… Dlatego ten trzeci rok, trzeci budżet, a drugi autorski są takie ważne. Dlatego też decydenci tak często traktują owe 3 lata jako minimalny okres graniczny. Nie będę się spierał o pół roku w lewo, czy w prawo, ale idea jest klarowna, prawda? Ważne jest to, że pokazuje tok myślenia oparty na racjonalizmie, a nie na intuicji, którą każdy ma inną. Jeszcze ważniejsze, że pokazuje nam zewnętrzne kryteria oceny naszej kariery. Zewnętrzne, czyli rozstrzygające w momencie zapadania decyzji o zatrudnieniu. Cóż z tego, że my bardzo chcemy i w swojej ocenie oczywiście „spełniamy wszystkie kryteria”. Dopiero dzięki ocenom i decyzjom innych ludzi zostaniemy zaakceptowani lub nie w nowym środowisku, nie swoim. Ważne więc, by rozumieć, jak i wedle jakich kryteriów jesteśmy postrzegani. Bazowanie tylko na tym, co nam w duszy gra to za mało. Bo mało kogo obchodzi, co nam w duszy gra. Tak samo, jak Ty sam nie jesteś w stanie rozważać, co gra w duszy każdemu człowiekowi, którego ścieżka przetnie się z Twoją. Głowa za mała, doba za krótka.

Krótki komentarz praktyczny. Argument, jaki zawsze słyszę z ust osoby, która przepracowała gdzieś dwa lata – „bardzo dużo się nauczyłem, to moja ogromna zaleta”. To ważne, oczywiście. Tyle że jest to podejście zbyt egocentryczne. Dla Twojego odbiorcy, potencjalnego pracodawcy lub partnera biznesowego znacznie ważniejsze jest, czy, za co i w jaki sposób brałeś odpowiedzialność i z jakim skutkiem. On będzie patrzył na Ciebie głównie przez takie okulary. Tutaj zaczynamy widzieć istotność wspomnianego powyżej „trzeciego budżetu z rzędu”.

Oczywiście ta wskazówka dotycząca 3 lat jest tym mocniejsza, im bardziej odpowiedzialne stanowisko się zajmuje. W przypadku zatwardziałych wąskich specjalistów albo absolwentów u początku kariery może być to okres krótszy. Pierwsi mogą szukać głównie wyzwań intelektualnych i stąd przywiązują mniejszą wagę do miejsca. Drudzy są na etapie zawodowego definiowania siebie i szybko potrzebują do tego różnorodnego materiału nie mając na początku odpowiedzialności budżetowej. Mimo to także w tych przypadkach dobrze jest rozumieć i umieć się posługiwać językiem odbiorcy naszej osoby. Mniej argumentowania w stylu „nauczyłem się” albo „chcę u Was pracować, bo mogę się tu dużo nauczyć” (natychmiastowa myśl odbiorcy – „a co to my szkoła publiczna jesteśmy…? To firma jest przecież”). Więcej za to „byłem odpowiedzialny za… / zrobiłem…”. Czas dokonany użyty celowo – zrobiłem jest znacznie silniejsze, niż robiłem.

Przypominam, że powyższe uwagi odnoszą się do sytuacji zdrowej. Jeśli jednak po rozpoczęciu pracy przekonałeś się, że to była jedna wielka pomyłka, każdy dzień jest męczarnią, budzisz się co ranek z kamieniem w brzuchu i nic Cię tam nie trzyma, to uciekaj i tyle. Nie oglądaj się na żadne wskazówki w stylu „co dobrze wygląda w CV”. Szkoda zdrowia, szkoda życia. Każdy ma prawo do błędu. Byle go nie powtarzać trzy razy z rzędu…

Przejdźmy teraz do rozważań co do górnej granicy okresu pracy na jednym stanowisku i/lub w jednej firmie. Wpierw zajmijmy się analizą na bazie danych. Intuicję zostawmy sobie na koniec. Trafiłem kiedyś na krótki opis badań rynku amerykańskiego. Z jednej strony dojrzałego, z drugiej dynamicznego, czyli otwartego na zmiany pracy i przemieszczanie się. Wynikało z niej, że Amerykanin zmieniał pracę średnio 6-7 razy w ciągu życia. Zakładając, że oni są aktywni zawodowo 44 lata (USA są chyba biedniejsze od Polski, bo tam wiek emerytalny się wydłuża…), daje to od ponad 6 do ponad 7 lat w jednym miejscu. To już jakaś informacja. Wprawdzie są to dane od strony mierzonych skutków, a nie przyczyn, ale jednak twarde liczby warte przemyślenia. Charakteryzują przecież ogromny rynek pracy, do tego dojrzały i mobilny.

A teraz spójrzmy na problem z zupełnie innej strony (och, pardon, ciągle zapominam, że nie wolno używać słowa problem…). Przecież wszyscy doskonale znamy zagadnienie kadencyjności wielu stanowisk (!). No to przypomnijmy sobie, jakie są okresy kadencji. Najczęściej jest to od 3 do 5 lat i w niektórych przypadkach dochodzi do tego przymusowe ograniczenie do dwóch kadencji z rzędu… Proste obliczenie i co mamy? Jakby nie liczyć, wychodzi maksymalnie od 6 do 10 lat. Ciekawa zbieżność z realiami opisanego wyżej rynku pracy, prawda? Tym bardziej, że czas trwania kadencji i ewentualne ograniczenie do dwóch z rzędu nie bierze się z sufitu. W dziesiątkach krajów nad tym myślano i wszystkim wyszło mniej więcej to samo (mam na myśli oczywiście kraje, w których władza nie wybiera się sama). Nawet Francuzi skrócili kadencję swojego prezydenta, która przez wiele lat była najdłuższa, bo siedmioletnia. Powszechnie uznaje się więc, że dłużej niż 6…10 lat na kluczowych stanowiskach jest nieefektywne. Skądś się to przecież bierze. Ha! Mając tak ciekawie zbieżne wyniki podchodząc z dwóch bardzo różnych stron możemy teraz uruchomić intuicję i słuszne przecież rozważania dotyczące: narastającej rutyny myślenia, malejącej elastyczności i otwartości na zmiany oraz ryzyko, coraz silniejszego patrzenia na otoczenie przez pryzmat jednego środowiska, czy też zagrożenia powstawania zbyt silnych powiązań i relacji poza oficjalnym obiegiem. Szereg firm też stosuje ograniczenie czasu przebywania ekspatów na kluczowych stanowiskach. No bo gdy ekspat będzie w danym kraju za długo, może stracić to, co najważniejsze: świadomość, że jest tam reprezentantem centrali wobec lokalnej struktury i rynku, a nie odwrotnie… Do tego nauczy się taki trochę lokalnego języka, wymieni żonę na nowszy, również lokalny, model i zaczyna mieć inne zdanie niż centrala. W Polsce o to szczególnie nietrudno, bo kobiety mądre i piękne, kuchnia całkiem ciekawa,  wszędzie od nas blisko i zimy coraz łagodniejsze :-). Proszę wybaczyć używanie formy męskiej. Biznes to statystycznie niestety wciąż bardzo męski świat, do czego zmiany sam także staram się od lat przyczyniać.

Przerwa reklamowa: przyszło mi do głowy, że atrakcyjność naszego akurat kraju można wyrazić sloganem „3xŻet – żona, żurek, Żywiec” :-). Sam akurat nie przepadam za tym piwem, ale wielu ekspatom ono smakuje. Żurek za to albo się kocha, albo nienawidzi; ja kocham. Koniec przerwy.

Gdy przemyśliwałem jakiś czas temu, jak racjonalnie i na bazie faktów podejść do kwestii rozsądnego okresu pracy, postanowiłem z ciekawości sprawdzić, jak na tym tle wygląda moje CV. No i w latach wyszło to następująco: 8 / 2 / 2 / 6,75 / 6,5 / a teraz biegnie mi 4. rok w nowej konfiguracji, jestem szczęśliwy i nigdzie się nie wybieram, więc licznik jeszcze będzie dobijał lata. Trochę mnie ciarki przeszły, gdy napisałem sobie ten ciąg liczb przed nosem po raz pierwszy. No coś w tych wszystkich rozważaniach 6-10 lat może jednak być. Niby taki wolny duch ze mnie, a tu proszę, średnia statystyczna. Determinizm jakiś… ha ha ha!

A teraz najważniejsze, czyli… trzęsienie ziemi na sam koniec. Wróćmy do pytania tytułowego. Jest przecież tak popularne i nośne. Otóż pytanie „ jak długo pracować w jednej firmie?” jest… błędne. Jest po prostu źle sformułowane, zbyt zero-jedynkowo. Owszem, efektownie i prosto (to zaleta), ale pakuje nas w pułapkę. Sugeruje, że jest jakaś granica. Nawet jeżeli inna dla każdego z nas, ale jednak granica. Osiągasz ją i „trzeba” zmieniać pracę. Otóż nic nie trzeba, co najwyżej można. Nie odbierajmy prawa do świadomej radości życia i pracy ludziom pracującym długo w jednym miejscu. Prawidłowo sformułowane pytanie brzmi „co ile lat (najpóźniej) warto rozważyć zmianę pracy?”. W praktyce oznacza to analizę co zyskuję, a co tracę zostając w tym samym miejscu (stanowisku/firmie/środowisku) i podjęcie właśnie świadomej decyzji, co dalej. Na tak postawione pytanie moją odpowiedzią jest sugestia, by czynić to bardzo solidnie najpóźniej co 6…8 lat (bo 10 to moim zdaniem jednak za długo na rozważania tak istotnej kwestii).

W kolejnych artykułach omówię cztery bazowe scenariusze karier. Bazowe, czyli takie, które są składnikami karier realnych. A w życiu jak w kuchni – składniki zmieszane w różnych proporcjach dają bardzo odmienne potrawy… Scenariusze pozwoliłem sobie nazwać następująco: Skoczek, Głaz Narzutowy, Hodowla, Model Zrównoważony.

Skoro już możemy sami sobie zdefiniować czas pracy w jednej firmie, to warto… poznać zasady prowadzenia rozmowy rekrutacyjnej w artykule „Jak poskromić rekrutera?”.

Previous 3 poziomy słuchania, czyli mieć uszy to za mało
Next Scenariusz kariery nr 1 – Skoczek

Powiązane wpisy

Kariera

Kariera a wspinaczka, czyli niebanalna lekcja z gór

Jeden z pierwszych opublikowanych przeze mnie artykułów dotyczył poszukiwania Świętego Graala, czyli celu pracy. Łza się w oku kręci, bo było to we wrześniu 2016 roku. Jakże inny był to

Kariera

Dlaczego HR zniknie i co go zmiecie?

Widmo krąży po świecie. Widmo, które przeora nasz świat i wywróci go nawet nie na drugą, a na trzecią i dalsze strony. Jeśli komuś wydaje się, że to efekciarski bon

Kariera

Krótki dowód skuteczności pukania

Jak szukać pracy; jak być autorem swojego sukcesu; jak pomóc szczęściu, by nie zdawać się tylko na nie. W grudniu 2018 otrzymałem e-mail. Cytuję słowo w słowo. Jedynie rozbiłem go