Cel pracy, czyli którędy do Świętego Graala?

Cel pracy, czyli którędy do Świętego Graala?

Autorefleksja jest jak krasnoludek – wszyscy o niej mówią, mało kto widział. Mocą oddziaływania jeszcze im nie dorównuje (oddziaływania kulturowego, nie nabijam się), ale popularność samego pojęcia autorefleksja stale rośnie, także w aspekcie: cel pracy. To bardzo dobrze. Sam je zresztą wywołałem do tablicy w poprzednim artykule „Morgan Freeman i pierogi…”. To fundament wszelkich naszych poczynań. Bez niego każda budowla chwieje się i to zwykle kwestia czasu, kiedy zacznie pękać. Najczęściej w wieku 40+, kiedy przejdziemy już naturalną fazę poznawania świata, wzrostu i zdobywania „wszystkiego”. Pierwsze awanse, pierwsze wyzwania zawodowe, założenie rodziny, mieszkanie, auto, lepsze auto, lepsze mieszkanie, wakacje za granicą, ustalanie i weryfikacja priorytetów, przejmowanie generacyjnego przywództwa i odpowiedzialności od rodziców itd. Podstawowy i naturalny głód wspomnianego wszystkiego został zaspokojony (w jakim stopniu warto ten głód odczuwać, to temat na inny post i w tej materii na razie odsyłam do rady Epikura jak uczynić człowieka szczęśliwym). Zaczęliśmy też bardzo dobrze poznawać cenę jego zaspokojenia. Problemy rodzinne oraz zdrowotne i rodzące się pytanie co dalej? Co na drugą połowę zawodowego i biologicznego życia? Czy „to samo, ale bardziej” jest wystarczającą odpowiedzią? Rozwiązania typu wytrych, czyli samochód z rozkładanym dachem (ewentualnie kamper…) albo zmiana małżonka na nowszy model działają na krótką metę. Pudrują objawy, a nie leczą przyczyny, więc pytanie co dalej wraca za chwilę z jeszcze większą mocą. Widzimy to zjawisko coraz wyraźniej, bo i u nas dorosło już pierwsze pokolenie wspomnianych 40+. Jedną z popularniejszych prób radzenia sobie jest np. lektura bestsellerowych poradników lub wsłuchiwanie się w mowy motywacyjne (internet rulez!). Coraz bardziej zresztą ukochane przedsięwzięcie stosowane przez firmy – spędzimy wszystkich do jednej sali, zakontraktujemy przemowę guru tego-i-owego, a droższy jest lepszy, a tańszy jest gorszy, sprzedaż ruszy z kopyta i wszyscy jeszcze zaczną od razu lepiej współpracować. Sprzedaż po takim przedsięwzięciu jakoś nie rusza, a poziom wzajemnego szacunku pozostaje bez zmian. Jedynymi beneficjentami są autorzy tychże bestsellerów i zawodowi mówcy motywacyjni (na wzór modelu teleturniejów – gwiazdami są jurorzy, nie uczestnicy). Dlaczego? Ano dlatego, że uczestnictwo w grupowych spotkaniach motywacyjnych lub wysłuchiwanie tego typu mów poprzez internet ma wartość postanowień noworocznych. Chwila uniesienia, budzimy w sobie moc, olbrzyma, tygrysa, czy co tam jeszcze i pojawia zagadnienie, które pragmatycznie nazywam „jutro 9 rano”. Tygrys obudzony, wierzę, że chcę i mogę wszystko, a jedyny limit, to moje ograniczone myślenie. Nic, tylko otworzyć okno i polecieć, ale… od jakiego pierwszego kroku zacząć nazajutrz, właśnie o tej symbolicznej 9? Gdy uniesienie wywołane przez zawodowego motywatora opadnie i trzeba zacząć działać, pojawia się problem. Bo pobudzić pobudził, ale konkretów nie ma. Koniec jest taki, jak w przypadku wspomnianych postanowień noworocznych: dieta porzucona, palenie wręcz odwrotnie. Wynika to z błędnego przekonania, podtrzymywanego przez wielu autorów bestsellerów i zawodowych motywatorów, że wszystko jest w nas (z tym jeszcze częściowo można się zgodzić, choć odradzam otwieranie okna i próbę latania) i jest w stanie gotowym do użycia (a to już nadużycie). Jedyne, czego nam wg nich brakuje, to odkorkowanie butelki, czyli seans obudzenia mocy, tygrysa, T-Rexa, predatora i gotowe rozwiązanie plus sukcesy wyskakują jak dżin… Brzmi dobrze, wręcz zachęcająco. Tak samo zachęcająco, jak reklama telewizyjna przeznaczona dla mężczyzn w moim wieku (hmmm… duże 40+, powiedzmy…), zapewniająca, że zamiast „męczyć się” systematycznie zdrowym i przemyślanym trybem życia, ćwiczeniami i refleksjami, wystarczy smarować chleb margaryną. Zero wysiłku, tylko margaryna. Logicznym zwieńczeniem tego wywodu niech będą słowa Arnolda Schwarzeneggera z czasów jego świetności kulturystycznej: mięśnie rosną tylko na bólu, na dwunastym powtórzeniu ćwiczenia; jeśli nie boli, oszukujesz się (przytaczam z pamięci z filmu „Pumping Iron”). No właśnie, żadna margaryna, żadne cudowne jednorazowe odkorkowanie, tylko systematyczna praca nad sobą. Jeśli nie boli, oszukujesz się. Jeśli nie jesteś gotów systematycznie wychodzić ze strefy komfortu, oszukujesz się. W tym momencie doszliśmy już do jednego – autorefleksja to proces wymagający systematycznego powtarzalnego wysiłku; proces, który nigdy się nie kończy. Za to dający najwspanialszą z nagród – samoakceptację i docelowo „dobre życie” (nie mylić z finansami, chodzi o wymiar arystotelesowy).

No ale to wciąż nie przynosi rozwiązania problemu „jutro 9 rano”, prawda? Całe szczęście, podpowiedź znamy bardzo dobrze już od czasów starożytności. Rozbij złożony problem na części i rozwiązuj osobno. W przypadku autorefleksji kluczowe duże pytania typu „kim jestem / jak żyć” warto rozbić na kilkadziesiąt mniejszych, z których każde dotyczy węższego i dającego się zdefiniować obszaru. Ważne też, by odpowiedź na takie pytanie była konkretna, praktyczna, zmuszała do przemyśleń i… automatycznie prowadziła do kolejnych pytań. Tak, byśmy byli prowadzeniu niemal jak po sznurku od bazy do bazy. Nie mam ambicji tworzenia ogólnej teorii wszystkiego za jednym zamachem, więc dzisiaj proponuję rozważenie tylko jednego z serii takich pytań. Brzmi ono „ jaki jest mój CEL pracy w TEJ firmie, na TYM stanowisku”. Ważne zastrzeżenie – pytanie nie dotyczy oczywiście opisu obowiązków. Pytanie dotyczy naszych osobistych celów. Wbrew pozorom, wcale nie jest takie proste. Udzielając na nie odpowiedzi po chwili zobaczymy, jaką sami sobie wyznaczamy perspektywę. Czy tylko tu i teraz, a dalej to się jakoś zobaczy (np. zarabiam pieniądze / jest ciekawie / jest wyzwanie), czy też mamy strategiczny plan na siebie, którego obecna praca jest etapem. Pytania pomocnicze, to: do czego to stanowisko i w tej akurat firmie mnie przybliża / czego już się tutaj nauczyłem / czego mogę się jeszcze nauczyć / co już dałem tutaj z siebie / co jeszcze mogę dać / rozwijam się, czy po prostu trwam. A jeszcze lepiej – czy ta firma i to stanowisko przybliża mnie wciąż do wyznaczonego sobie celu strategicznego. Teraz robi się ciekawiej, bo pojawia się długoterminowa perspektywa naszego rozwoju. Odpowiadając sobie na wskazane pytanie zorientujemy się, czy w ogóle mamy jakiś cel strategiczny rozwoju zawodowego. Nazwijmy go górą na horyzoncie, na którą bierzemy azymut nie dając się zagonić do rogu tylko i wyłącznie chaosowi dziesiątków codziennych zadań („a co dalej, to się jakoś zobaczy”). Nagroda wyższego rzędu jest następująca: mając wizję (cel) swojego rozwoju dostajemy do ręki rewelacyjne narzędzie oceny jakichkolwiek ofert pracy. Kierujemy się po prostu kryterium zbieżności z założonym celem. Przybliża nas ta oferta do celu, czy oddala mimo powierzchownej atrakcyjności? Nie mówiąc już o byciu wtedy proaktywnym. No bo skoro mam cel długoterminowy (w postaci np. sektora biznesu i stanowiska/odpowiedzialności), to mogę wręcz poszukiwać konkretnego rodzaju i miejsca pracy, który mnie do niego przybliża, a nie czekać na losowe oferty. A cóż może nam dać większy spokój wewnętrzny, niż poczucie samodzielnego sterowania swoim rozwojem? Pewnie, że nie mamy wpływu na wszystkie czynniki, ale własna góra na horyzoncie i ścieżka do niej – bezcenne. A wszystko to zaczyna się od jednego prostego pytania „ jaki jest mój CEL pracy w TEJ firmie, na TYM stanowisku”.

Teraz to nawet mówienie o budzeniu w sobie mocy/olbrzyma/tygrysa/dinozaura nabiera innego wymiaru. Nie trzeba aż tak bujać w abstrakcji. Obudziliśmy po prostu menedżera projektu (naszej kariery), który wie, że potrzebny jest konkretny cel, określony precyzyjnie czas, mierzalne punkty kontrolne i… stała aktywność. Ze sfery mglistych noworocznych metafor motywacyjnych przeszliśmy do konkretów. Powtórzę – a wszystko to zaczęło się od jednego prostego pytania „jaki jest mój CEL pracy w TEJ firmie, na TYM stanowisku”. Pytanie to warto zadawać sobie przynajmniej raz do roku i poświęcić kilka sesji sam na sam ze sobą, by wskazać aktualną i wiarygodną odpowiedź. Wiarygodną, czyli niekoniecznie taką, która dobrze brzmi, jako wymówka szczególnie. Później ta procedura zamieni się w nawyk i w naturalny sposób przejmujemy stery, zamiast być rzucanym przypadkowo rynku i życiu.

Bardzo ważna uwaga dodatkowa – każda odpowiedź na omawiane pytanie jest dobra, o ile wynika z przemyśleń i o ile akceptujemy jej skutki (!). Jeżeli nasze pasje życiowe są poza pracą, a ona służy po prostu zarobieniu pieniędzy na życie i owe pasje (którymi może być także rodzina), a my świadomie tak to wartościujemy, to nikomu nic do tego. Nasze to życie. Znacznie częściej mam jednak do czynienia z menedżerami, których pasją jest właśnie praca, ale brak wizji swojego rozwoju i autorefleksji prowadzi do narastającej frustracji i poczucia chaosu w drugiej połowie kariery, czyli po wejściu w symboliczne 40+.

Podsumowanie:

  • autorefleksja to proces, a nie jednorazowe olśnienie
  • mięśnie rosną tylko, gdy boli; odważ się opuścić strefę komfortu
  • „ jaki jest mój CEL pracy w TEJ firmie, na TYM stanowisku” – pytaj siebie raz w roku.

Zapraszam do lektury postu „Autorefleksja, pytanie nr 2, czyli zarabiam, rzeźbię, czy buduję katedrę?”.

PS. Dlaczego w tytule jest Święty Graal zamiast krasnoludków? No bo jego jednak widzieli, czyli jest do odnalezienia… Szukajmy tego swojego (ja znalazłem i znam ludzi, którym też się udało).

Previous Morgan Freeman i pierogi, czyli przestań udawać Boga
Next Sens kariery, czyli zarabiam, rzeźbię, czy buduję katedrę?

Powiązane wpisy

Autorefleksja

Wartości, czyli tam i z powrotem…

To dla wielu z nas najtrudniejszy element układanki Ciało / Umysł / Duch. W przypadku dwóch pierwszych dało się je sprawnie i dosyć szybko sprowadzić do prostszych uchwytnych pytań, a

Autorefleksja

Zachowania, czyli „Czy nas dwóch jest, czy ja jeden?”

Zacznijmy od małego eksperymentu. Odpowiedzmy sobie, jaka jest osoba, która tak opisuje swoje zachowania (prawdziwe! same fakty): bardzo kocham swoją rodzinę; rodzina jest dla mnie najważniejsza i daję temu wyraz

Autorefleksja

Futurolog AI: profesja najwyższego ryzyka

Jaki zawód na początku wieku uznawano za jeden z absolutnie najtrudniejszych do automatyzacji? Chwila napięcia, werble, nadal werble, bo był to… …kierowca samochodu ciężarowego. Tak jest, pojazdu, którego autonomiczne prototypy