Zachowania, czyli „Czy nas dwóch jest, czy ja jeden?”

Zachowania, czyli „Czy nas dwóch jest, czy ja jeden?”

Zacznijmy od małego eksperymentu. Odpowiedzmy sobie, jaka jest osoba, która tak opisuje swoje zachowania (prawdziwe! same fakty): bardzo kocham swoją rodzinę; rodzina jest dla mnie najważniejsza i daję temu wyraz codziennie; odrabiam z dziećmi lekcje; wieczorami, po pracy, rozmawiam z żoną o wydarzeniach dnia; pamiętam o rodzicach i mimo odległości utrzymuję z nimi kontakt; wspieram finansowo także dalszą rodzinę; mam ustabilizowany krąg dobrych przyjaciół, z którymi się wspieramy; mam szereg zainteresowań poza pracą; jednym z nich jest muzyka i nawet z przyjaciółmi wieczorami grywamy klasyków; oczywiście po amatorsku, ale daje nam to ogromną radość obcowania ze sztuką i bycia razem…

Jak byś scharakteryzował tę osobę? Użyj zaledwie kilku słów, proszę.

A teraz zadajmy tej osobie jeszcze tylko jedno pytanie: czy się zajmujesz zawodowo? Odpowiedź: jestem komendantem obozu koncentracyjnego… Szokujące? Wcale nie. Zbrodniarze bywali wcale kulturalnymi ludźmi, kochali swoje dzieci, dbali o rodzinę, grywali klasyków itd. Piszę o tym nieprzypadkowo, bo w każdym z nas siedzi taki mini-komendant obozu. My za to racjonalnie sobie tłumaczymy, że tak ma być.

Jednym z częstych stwierdzeń, które słyszę od menedżerów (szczególnie podczas ćwiczeń z autorefleksji) jest deklaracja „Panie Darku, w pracy jestem przecież zupełnie inny/inna niż w domu…„. Najczęściej wymowa jest taka, że to rzecz tak oczywista, iż nie potrzebuje żadnego zastanowienia. Taka jest po prostu natura rzeczy, a rozmówca wyraża wręcz zdziwienie, że drążę ten temat. Co więcej, równie domyślnie przyjmujemy, że prawdziwy JA to ten w domu (kocham dzieci, no wrażliwy generalnie jestem), a ten w pracy jest taki, jaki po prostu MUSI być (no taka robota komendanta obozu, co poradzić).

Już tutaj łatwo rozbić powyższe twierdzenie w puch. Po pierwsze, a niby dlaczego prawdziwy to ten w domu, a w pracy to ten udawany w masce, kapeluszu, czy jak to nazwiemy? Konia z rzędem mądremu, który to udowodni. Nie tacy jak my filozofowie debatują nad tym od tysięcy lat i generalnie dochodzą do wręcz przeciwnych wniosków. To my wybieramy pracę, to my decydujemy, jak się tam będziemy zachowywać, jesteśmy więc w pracy także sobą. Samemu też bliżej mi do podejścia wspomnianych filozofów. Przecież Ciebie guzik obchodzi, co mi się w głowie kotłuje, bo tam nie siedzisz. Dlaczego w ogóle miałoby obchodzić? Dla Ciebie ważne są moje zachowania i poprzez nie oceniasz „kim jest Darek”. Więc jeżeli spotykamy się na gruncie służbowym, to Twój prawdziwy Darek jest np. komendantem obozu. Całe gadanie Darka o miłości do dzieci funta kłaków warte. Co więcej, nawet czysto statystycznie masz rację! W pracy stykamy się ze znacznie większą liczbą ludzi, niż liczy nasza rodzina. W pracy spędzamy znacznie więcej czasu niż z rodziną (sen odliczamy, prawda?). Zapytajmy siebie więc jeszcze raz. Niby dlaczego prawdziwy ja to ten w domu (mniej ludzi tego doświadcza i mniej czasu tak działamy)? Niby dlaczego w pracy to ten nieprawdziwy-ja, który „musi” przywdziać strój i zachowania komendanta obozu? Ha! No właśnie, czy naprawdę musi…? Czy naprawdę musimy sami siebie wbijać w rolę, od której potem się dystansujemy?

Oczywiście, kontekst wpływa na nasze zachowania. W zależności od kontekstu ubieramy się inaczej (garnitur, dżinsy, mundur, sandały itd.), posługujemy się nieco innym językiem (czy to zawodowym, formalnym, czy to po prostu o bardzo różnym natężeniu swobody), przyjmujemy inną rolę w grupie (w pracy szef, w domu cichy wykonawca, na boisku oddany pomocnik, czy odwrotnie). Rzecz w tym, jak duży jest rozdźwięk pomiędzy wspomnianym wyżej zachowaniem w pracy oraz w domu. Rzecz w tym, czy warto żyć udając kogo innego – w domu lub w pracy.

Po co rano ubierać mundur i robić to, „co powinien komendant”, to, „czego oczekuje od niego organizacja”. Często głównie w swoim mniemaniu, bo rzadko która firma oficjalnie Ci powie „zajeżdżaj ludzi dla wyniku”, prawda? Na ścianie w biurze raczej wiszą wartości, wśród których króluje „człowiek jest najważniejszy” (czasem nawet widzimy tego człowieka, gdy przyjedzie CEO lub właściciel :-).  Za to wieczorem głaskać dziecko po główce, bo rodzina jest na piedestale (nasza rodzina, bo ludzie, nad którymi panujemy w pracy nie mają rodzin…), dyskutować z małżonkiem o sprawach dnia minionego, o zmianie samochodu czy mebli, o problemach dzieci w szkole itd. Czasem tylko nachodzi nas pytanie, dlaczego inni nie dostrzegają naszego prawdziwego ja, z całą jego tak oczywistą przecież złożonością i głębią, a opisują nas i traktują jako po prostu komendanta. Przecież to niesprawiedliwe! No cóż, obawiam się, że oni także widzą nasze prawdziwe ja.

Czy to przesadzona metafora? Taka jest jej rola. Tym bardziej, że mentalnie jesteśmy w strefie komfortu, bo nie mordujemy fizycznie ludzi w pracy, a tylko przyczyniamy się do osiągania przez firmę coraz lepszych wyników. Tak to sobie właśnie tłumaczymy, „tego oczekuje od nas firma i okoliczności”. Jak bardzo przesadzona to metafora? O, tutaj otwiera się szerokie pole do dyskusji. Jeśli ktoś nadal używa prostego mechanizmu obronnego, że to zbyt daleko posunięty przykład, to zachęcam do lektury książki profesora Philipa Zimbardo „Efekt Lucyfera” lub do dowolnego z wielu opisów jego znanego eksperymentu więziennego, choćby w Wikipedii. To oczywiście skrajne zachowania, do których większości z nas wciąż daleko w codziennych i zwykłych okolicznościach życia i pracy. Rzecz w tym, że na drogę do takich zachowań wchodzimy bardzo wcześnie i w sposób niemal niezauważalny właśnie traktując jako coś oczywistego, że musimy codziennie zakładać tak odmienne maski i że musimy tak mocno zmieniać swoje zachowania w różnych kontekstach. Im bardziej brniemy w te zachowania, tym więcej wysiłku to nas kosztuje i tym większy powoduje stres.

Dopóki jesteśmy młodzi, taki model różnych masek „dom vs praca” udaje się całkiem sprawnie pogodzić w naszym umyśle. Oba obszary dynamicznie się zmieniają, w obu się rozwijamy. Upraszczając można powiedzieć, że wciąż dzieją się nowe rzeczy i nasz status rośnie. Ta dynamika zmian skutecznie zasłania wspomniany dualizm zachowań, bo wszystko jest nowe i jest tego bardzo dużo. Szczególnie, jeśli nie mamy wokół siebie wzorców innych zachowań (np. mentora).

Otrzeźwienie i pierwsze wątpliwości mogą przyjść po kilkunastu latach. Oba obszary, czyli praca/dom, są wtedy znacznie stabilniejsze, częstotliwości zmian mniejsze, procesy stają się dłuższe i zaczynają nas nachodzić myśli co do przyszłości oraz naszej percepcji w otoczeniu. Tylko dlaczego tak późno…? Szkoda czasu, bo wtedy już wielu rzeczy nie da się odkręcić.

A o czym to wszystko? Ano o tym, że żyje się znacznie łatwiej i szczęśliwiej, jeśli rozdźwięk pomiędzy tym, co myślimy, mówimy i robimy jest jak najmniejszy. Niezależnie od miejsca i okoliczności. Dopóki nie ma wojny, czy globalnej zawieruchy ekonomicznej, musisz tylko to, co sam sobie każesz. To każdy z nas dokonuje wyboru czy jest dr. Jeckyll’em, czy Mr. Hyde’m, czy też… przełącza się między tymi rolami w zależności od tego, co w danym momencie jest wygodniejsze.

PS

Tytuł postu pochodzi z utworu „Dla jednego wariata, co za mną lata”, Jan Wołek, Trzeciorzęd, Dalmafon. Uwaga – bohater piosenki jest pacjentem szpitala psychiatrycznego…

Previous Umieszczać, czy nie umieszczać, czyli zdjęcie w CV
Next Jaki powinien być lider?

Powiązane wpisy

Autorefleksja

Strajk Włoski, nowy trend wśród pracowników?

Rozmawiam z wieloma liderami. Od najwyższych po najniższe szczeble. Także z właścicielami firm. Wśród młodych generacji zauważają prawdopodobnie zupełnie nowy trend: Strajk Włoski. Polega na wykonywaniu przez pracowników czynności w

Autorefleksja

Kup w końcu te cholerne bułki, czyli…

DYLEMAT „INTELIGENTNEGO INTELIGENTA” feat Endrju Wrażliwy Występują Inteligentny Inteligent – ponadprzeciętnie wrażliwy i/lub inteligentny, do tego bardzo dobrze (często nawet dogłębnie) oczytany w dobrych książkach (psychologia, filozofia, ekonomia, literatura piękna

Autorefleksja

Czy robot ma empatię? Zakazana strefa AI?

W jednym z poprzednich artykułów postawiłem dosyć radykalną tezę, że AI (sztuczna inteligencja) będzie w stanie zastąpić wszystkie funkcje działu HR. Oczywiście nieco na wyrost, jeszcze nie dziś i nie