Intuicja? To może lepiej rzuć monetą…

Intuicja? To może lepiej rzuć monetą…

Intuicja, to jedno z tych określeń, które da się słyszeć często i systematycznie. Ileż to razy podkreśla się, że ktoś ma intuicję do decyzji ekonomicznych. Często w postaci zamiennych określeń typu „ma nosa” czy też „ma wyczucie rynku”. Jeszcze częściej mamy tendencję do zawierzania swojej intuicji przy ocenie ludzi. Także podczas rekrutacji, czyli procesów mających dalekosiężne skutki. Poleganie na czuciu w brzuchu i mitycznej chemii podczas rozmowy, to wręcz klasyk. Do tego klasyk traktowany poważnie, wręcz jako argument. Choć dyskutować z nim w żaden sposób się nie da. A skoro się nie da, to bliżej mu jednak do myślenia magicznego.

Zdefiniujmy pojęcie. To powinno ułatwić rozważania i ewentualną dyskusję. Według encyklopedii PWN intuicja w rozumieniu psychologii, to „przekonanie nie oparte na świadomym rozumowaniu ani świadomym przypomnieniu; może być rezultatem nieświadomego przeniesienia postaw emocjonalnych, które wytworzyły się w stosunku do podobnych sytuacji, czy przedmiotów”.

Bardzo ciekawe jest też definiowanie intuicji w kategoriach filozoficznych: „rodzaj poznania, którego wiarygodność jest zawarta w nim samym i nie wymaga innych dowodów; przeżycie intelektualne cechujące się oczywistością i całkowitą pewnością, której źródłem jest sama treść sądu; akt pozaintelektualny”.

Wobec powyższych definicji istotnym jest też powiedzenie w sposób jednoznaczny, czym intuicja nie jest, choć wielu z nas niesłusznie poszerza jej pojmowanie. Nie jest ona otwarciem się niebios i seansem łączności z kosmosem, który mówi nam to, czego nie wiedzieliśmy. Intuicja nie dostarcza nam nowych przesłanek. Ona bazuje na tych, które już w swojej pamięci mamy. Łączy te przesłanki i podsuwa rozwiązanie, proponuje hipotezę. Jeśli postawimy szachownicę przed kimś, kto nigdy nie grał w szachy, to żadna intuicja nie podpowie mu, jakie powinno być kolejne posunięcie. Niezbędna jest wcześniejsza gra, czyli doświadczenie.

Rzecz w tym, że opisany proces myślowy i stawianie hipotezy dzieje się poza naszym świadomym procesem myślowym. Właśnie tutaj kryje się potencjalna pułapka. Bo nie mamy pojęcia, jakie elementy naszych doświadczeń i emocji ów proces uwzględnił podsuwając rozwiązanie. Czy tylko i wyłącznie ważne i merytoryczne, czy też być może wymieszał je z powierzchownymi i bez żadnego znaczenia.

Przykład:

Jedna ze sztandarowych sytuacji, gdzie non stop słyszymy odwoływanie się do intuicji (albo wręcz sami to robimy), to procesy rekrutacyjne. „Bo ja mam wyczucie do ludzi, panie Darku / Bo mnie to pięć minut wystarczy pogadać z człowiekiem i już wszystko wiem / Fajna chemia była podczas rozmowy, ciekawy kandydat / Mój brzuch mówi mi, że…”.

Jeżeli zdamy się na intuicję, to nie wiemy, dlaczego kandydat nam się podoba lub nie. Czy i na ile na hipotezie roboczej (nadaje się / nie nadaje się) zaważyły elementy zupełnie bez znaczenia dla celu zasadniczego, czyli sukcesu tej osoby na obsadzanym stanowisku. Takie jak: wspólne hobby, pochodzenie z miasta X, ukończenie uczelni Y, wspólni znajomi, sympatyczny uśmiech, rodzaj urody, kolor włosów lub ich brak, płeć, wzrost, narodowość, odcień skóry, ubiór itd. Po prostu nasz umysł przyłożył to do naszych statystycznych doświadczeń z innymi ludźmi oraz naszych bardziej lub mniej uzasadnionych i równie bardziej lub mniej uświadomionych postaw i powiedział „Podobny!”. Ma to pewną wartość statystyczną. Dobre podczas badań populacji. Ale… my nie rekrutujemy statystyki ani populacji. Rekrutujemy pojedynczego człowieka.

No to jak to jest z intuicją, jest dobra, czy zła? Ani jednoznacznie dobra, ani jednoznacznie zła. Zależy do czego jej używać. Sprawdza się szczególnie dobrze w przypadku wielu drobniejszych codziennych decyzji. Pisząc „drobniejsze codzienne” mam na myśli te powtarzalne sytuacje, których skutki nie są liczone latami. Krótko mówiąc, lżejszy kaliber. Wtedy, gdy ryzyko i konsekwencje (!) popełnienia błędu są ograniczone, akceptowalne i podlegające szybkiej korekcie. Albo, gdy mamy sekundy na podjęcie decyzji. Choć akurat wtedy i tak nie mamy żadnego wyboru. Chcemy, czy nie, musimy polegać na pierwszym skojarzeniu.

W przypadku podejmowania decyzji, których skutki są liczone latami i które to skutki są trudno odwracalne (tzn. wymagają dużo czasu, wysiłku, kosztów i sam proces niesie straty, w tym emocjonalne), poleganie na intuicji jest jak igranie z ogniem. Czasem może się nawet udać. Na tym budujemy swoje przekonanie o sile intuicji. Choć częściej raczej polegniemy. Tyle że w przypadku porażki albo sobie to zracjonalizujemy zrzucając „winę” na czynniki zewnętrzne (czyli nic się nie nauczyliśmy), albo znikamy w niebycie współtworząc stos kości, na którego szczycie stają ci nieliczni, którym się poszczęściło. A inni ludzie zapatrzeni na tych na szczycie bardziej są skłonni wierzyć w cudowność ich intuicji, nie pobierając nauk z czynów znacznie liczniejszych, których ta sama intuicja „zawiodła”. Celowo napisałem „zawiodła” w cudzysłowie, bo to nie wina intuicji, tylko procesu podejmowania decyzji. Sama matematyka jest tutaj pomocna. Wystarczy odnieść się choćby do podstaw rachunku prawdopodobieństwa, co opisałem już w artykule „Etyka w biznesie – rachunek prawdopodobieństwa” LINK.

Co więcej, wskazanie swojej intuicji jako czynnika decyzyjnego wyklucza jakikolwiek dialog i sensowne dzielenie się argumentami. Jeden uczestnik procesu mówi, że jego intuicja podpowiada mu to i to. Drugiemu uczestnikowi jego intuicja szepcze co innego. Wymienili się więc opiniami i… po ptakach. Koniec rozmowy. No bo o czym tu rozmawiać, skoro podzielili się „przekonaniami nie opartymi na świadomym rozumowaniu”? Kto wtedy podejmuje decyzję? Ten, który ma więcej na pagonach, czyli ma więcej formalnej władzy.

Warto zresztą rzucić postronnym okiem na własne zachowania. W przypadku swoich decyzji jesteśmy całkiem skłonni zawierzyć tejże swojej intuicji. A czego oczekujemy od ludzi, którym płacimy za doradztwo? Wynajmujemy eksperta, którego wiedza i doświadczenie są o niebo lepsze od naszej. Tym samym także jego ewentualna intuicja ma statystycznie znacznie lepsze podstawy, niż nasza. A jak zareagujemy, gdy tenże wynajęty ekspert powie: „intuicja mi podpowiada, żeby zainwestował pan (lub pani) swoje oszczędności tu i tu / żeby zatrudnił pan tego dyrektora / żeby kupił pan to właśnie mieszkanie i wtedy… będzie pan zadowolony, no sam pan zobaczy!”? Raczej mu powiemy, że przecież eksperta do rzeczowych i udokumentowanych porad wynajęliśmy, a nie wróżkę… Mimo że, powtórzę, intuicja eksperta jest statystycznie raczej lepiej ugruntowana, niż nasza. Klasyczny przypadek, gdy błędy poznawcze świetnie widzi się u innych, a u siebie znacznie trudniej.

O istotności rozważań na temat intuicji w procesie decyzyjnym świadczy też całkiem bogata literatura. Z jednej strony jest to rzesza poradników weekendowych i bestsellerów pasjonatów różnej maści. Błysk! Potęga przeczucia autorstwa Malcolma Gladwella, to jedna głupszych książek, jakie przyszło mi przeczytać. Znak czasów – reporter i publicysta, który pisząc tak powierzchowną rzecz został zaliczony przez Time do setki najbardziej wpływowych… myślicieli. O tempora, o mores. Gdyby ściskać tę książkę coraz mocniej, to na końcu zostanie nam w dłoni jedno przesłanie – nie myśl, zdaj się na przeczucie!! Co gorsza, zawsze. Urocze, bo zwalnia z tego, co czasem tak bardzo boli, czyli z myślenia właśnie. Po cholerę myśleć. Co ci pierwsze do głowy przychodzi, to zrób i będzie dobrze. Nic dziwnego, że książka stała się bestsellerem pierwszej wody. Nic dziwnego, po raz wtóry, bo wspomniane „przesłanie” idealnie nadaje się przecież do umieszczenia w ramce i powieszenia na tablicy fejsbuka. Tam jest pełno naiwnych nawoływań, żeby nie myśleć głową, a jedynie sercem. Przypominam – serce to mięsień; bije szybciej lub wolniej nie samo z siebie, a na rozkazy wysyłane przez układ nerwowy.

Na drugim biegunie jest książka, która przetrwa znacznie dłużej, niż sezonowy meteor Błysk!. Choć sprzedana najprawdopodobniej w mniejszej liczbie egzemplarzy, a jakże. Mam na myśli Pułapki myślenia Daniela Kahnemana, czyli naukowca badającego meandry naszego myślenia, oceny sytuacji i podejmowania decyzji. Jest tam i fragment dotyczący właśnie intuicji. Tę książkę gorąco polecam wszystkim. Bazuje na sprawdzonych i replikowanych eksperymentach. Bez pierwiastka spekulacji.

Co z tym fantem zrobić?

Skoro wiemy, jak bardzo może nas intuicja zwieść (a czyni to zbyt często, byśmy uwierzyli w swoją boskość i wizje), to jak sobie z tym radzić? Do rozważenia przynajmniej dwie uzupełniające się strategie:

– ocena istotności decyzji – wedle opisanego wcześniej schematu; jeśli jest przed nami decyzja o dużej i długoterminowej istotności, której skutki mają duży ciężar gatunkowy i ich odwrócenie będzie wymagać wiele sił, środków i czasu, to nie polegaj na wspomnianym błysku intuicji. Może i się uda raz, czy dwa. A za trzecim uwierzysz w swoją wspomnianą boskość i utopisz wszystko. Mało mamy takich przykładów dookoła nas? Warto też oszacować ryzyko decyzji. Są na to sposoby. Zarówno do oceny wartości materialnych, jak i niematerialnych. A jeśli decyzja jest wagi codziennej, odwracalnej, bez zagrożenia podstaw biznesu, czy dobrego życia, można zdać się na „myślenie szybkie”, wedle nomenklatury Kahnemana. W końcu kupienie żółtego sera nie musi podlegać optymalizacji wielokryterialnej…

– w chwili, gdy zaczynasz myśleć/mówić, że „intuicja mi podpowiada, że…”, zatrzymaj się. To jest sygnał, żeby rozłożyć tę intuicję na czynniki pierwsze. To się da zrobić. Przeanalizować i nazwać konkretne parametry, które mogły mieć wpływ na nasunięcie się właśnie takiej, a nie innej hipotezy. Do jakich sytuacji w przeszłości ta obecna jest podobna? Czy jest to identyczność merytoryczna, czy tylko powierzchowne podobieństwo czasu, miejsca, uczestników? Czy i jakie emocje mną powodują w tej chwili? Co jest ich źródłem? Czy gdybym te same dane usłyszał od innych ludzi, oceniłbym je tak samo? Co jest faktem, a co jedynie przesłanką? I tak dalej. To nie budowa kosmolotów. Wymaga autorefleksji oraz podstawowej wiedzy z zakresu analizy danych oraz podejmowania decyzji. W tym znajomości przynajmniej kilkunastu najbardziej rozpowszechnionych błędów poznawczych i technik radzenia sobie z nimi. To nawet w Wikipedii jest.

Kilka luźnych myśli w temacie

Intuicja w nauce – odwaga myślenia, stawiania hipotez na bazie nielicznych danych, podejście od szczegółu do ogółu, czyli myślenie indukcyjne jest jednym z kluczowych elementów procesu naukowego. To także oznacza, że… istnieją też inne elementy. Równie ważne. Dopiero razem robią naukę. Elementy, bez których stawianie hipotez to spekulatywna zabawa na poziomie horoskopów. O tym zbyt często zapominamy. To odróżnia naukę od pseudo-nauki, jakiej pełno w przestrzeni wokół nas. Kluczem wspomnianych innych elementów procesu naukowego myślenia jest poddawanie każdej hipotezy krytycznemu rozbiorowi i procesowi weryfikacji eksperymentalnej, który rządzi się bardzo surowymi regułami.

Decyzja Kolumba o rejsie na zachód była przejawem intuicji? Wręcz przeciwnie. Bazowała na bardzo silnych przesłankach, w tym kulistości Ziemi. Bo przecież intuicja w jasny sposób podpowiada coś zupełnie innego, czyli, że Ziemia… jest płaska.

Doradcy finansowi, maklerzy – jeżeli kiedykolwiek usłyszysz, że jakiś doradca odnosi sukcesy ze względu na swoją intuicję, uciekaj! Zbyt wiele razy już okazywało się, że statystycznie i długoterminowo lepiej rzucać monetą albo… oddać doradztwo w ręce małp (robiono takie eksperymenty). Kahneman zresztą też to opisuje w swojej książce. Brutalne fragmenty… Za to warto wczytać się w strategie opisywane przez Warrena Buffetta.

Z tym się trzeba urodzić – kolejny przejaw myślenia magicznego, czyli interpretacja mistyczna, tak jak w przypadku charyzmy, czy przywództwa. Z inteligencją się rodzimy, to fakt (przynajmniej teraz to wynika z badań). Za to nawyków i reguł jej używania można się uczyć. Ba, wręcz trzeba.  

PS ilustracja – Wiedźmin 3, CD Projekt, zrzut ekranu, a jakże.

Previous Praca z domu, pierwsza krew
Next Rekrutacja - sztuka czy rzemiosło?

Powiązane wpisy

Autorefleksja

Kontakt z AI, łatwy, trudny, czy niemożliwy?

Rozważając tytułowe relacje często czynimy domyślnie dwa założenia: – wyobrażamy sobie dosyć odległy czas, w którym natychmiastowo jest widoczny ogromny skok technologiczny. Różnica później-dzisiaj jest wtedy tak uchwytna, jak w

Autorefleksja

Szczęście a pieniądze, czyli dają czy nie?

Jest takie jedno z tych wiecznie żywych pytań, które zawsze wzbudza emocje i niekończące się dyskusje: czy pieniądze dają szczęście? Jest to jedno z zagadnień typu gdzie jest wiatr, gdy nie wieje? Samo

Autorefleksja

Krowi level, czyli autorefleksja dla zaawansowanych

UWAGA – Krowi level jest kontynuacją artykułu „Autorefleksja, podręczny zestaw przetrwania, czyli o pożytkach posiadania wagonu amunicji”. Zdecydowanie warto zajrzeć chociaż do jego wstępu przed lekturą poniższego tekstu. Będzie wtedy